Żywiec 2011
Na zakończenie sezonu chcieliśmy pojechać gdzieś blisko – wybór padł na jezioro Żywieckie. Nasze małe doświadczenie podpowiadało nam, że nad wodą najłatwiej o fajne miejsce noclegowe. Niestety, życie znów okazało się brutalne. Trafiliśmy na camping „Laguna (C’est la vie)”, który – choć miał swój folklor – to czasy świetności dawno za sobą (lub jak kto woli – przed sobą). Tradycyjnie już wyjechaliśmy po południu.
Następnego dnia obudziliśmy się z pięknym widokiem na jezioro. Z zadowolonymi minami zaczęliśmy dzień. Mieli do nas dojechać nasi Sąsiedzi i spędzić z nami resztę dnia. Razem postanowiliśmy pojechać na Górę Żar. Dla ułatwienia – na szczyt wjechaliśmy kolejką. Na górze zjedliśmy obiadek, zagrzaliśmy ciałka w promieniach wrześniowego słoneczka, dzieci skorzystały z toru saneczkowego i spacerkiem zeszliśmy na parking. Zafascynowani opowieścią o miejscu w pobliżu góry, w którym grawitacja płata figle, postanowiliśmy to sprawdzić sami - doświadczalnie. Uzbrojeni w butelkę, sprawdzaliśmy, czy będzie się toczyć w górę czy w dół. Panowie – w których tkwi duch inżyniera – postanowili doświadczenie poszerzyć o dodatkową zmienną jaką była - w tym wypadku - poziomica. I… tajemnicy nie zdradzimy – bo nie będzie frajdy dla kolejnych odkrywców.
Dzień postanowiliśmy skończyć pieczeniem kiełbasek przy ognisku. I byłoby naprawdę całkiem miło – gdyby nie okazało się, że camping zdominowała „chamska młodzież”, nie licząca się z innymi użytkownikami obiektu. Sam właściciel również – niestety – nie zainterweniował. Nie pozostało nam nic innego, jak zemścić się w tym samym tonie (oczywiście dla nauczki) i puścić radio na cały regulator, kiedy towarzystwo rano odsypiało nocną, suto zakrapianą, imprezę.
Żeby jeszcze wykorzystać dzień, postanowiliśmy objechać jezioro dookoła. Podróż zakończyliśmy obiadem. Zapięliśmy przyczepkę i – z kolejnymi wspomnieniami – wróciliśmy do domu.
Odsłony: 796