Macedonia Północna 2019
Te wakacje postanowiliśmy spędzić w Macedonii Północnej. Plan był taki: tydzień w Macedonii, zjazd do Grecji nad morze - urlop właściwy :) Następnie spokojny powrót ze zwiedzaniem dalszej części Macedonii - udało się... :)
W drodze z Mawrowa do Galichnika
5 lipca 2019
Dzień wcześniej straciłam wiarę, że wyjedziemy w piątek po pracy. Po raz pierwszy ogrom rzeczy niezbędnych i niespakowanych nas przerósł. Uratować mógł nas tylko spokój. Ale… udało się. Wyjechaliśmy o całkiem przyzwoitej godzinie. Na Słowacji, w wyniku przegapienia odpowiedniego zjazdu, dotarliśmy na kemping Sulov Przy Pensjonacie Stefanik. W rejonie Sluowskich Skał. Ludzi mnóstwo (pewnie dlatego, że weekend i popularne, atrakcyjne turystycznie miejsce), z trudem znaleźliśmy kawałek miejsca na przyczepkę. Po małym posiłku chcieliśmy wziąć prysznic, niestety okazało się, że niezbędne są żetony (wcześniej Pani w recepcji widocznie uznała, że to dla nas zbędna informacja). Kiedy Paweł po nie poszedł, okazało się, że brakło. A mogło być tak pięknie … Postanawiamy poznać te okolice w innym terminie, może weekendowym, bo pewnie warto ?
Nocleg: Penzión Štefánik - Autocamp Súľov 25 Euro/noc | Przejechane 190 km
6 lipca 2019
Dzień dwóch źle podjętych decyzji. Pierwsza, że nie jechaliśmy autostradą w Słowacji, druga, że zdecydowaliśmy się, mimo późnej pory, przekraczać granicę węgiersko-serbską. Decyzje te skutkowały szukaniem kempingu po 22.00 i mocno napiętą atmosferą w samochodzie. Google Maps pokazywał na granicy korek na 7 minut stania, okazało się, że spędziliśmy na niej prawie 2 godziny… Na szczęście, można było wziąć prysznic :)
Nocleg: Camping Palic 19 Euro/noc | Przejechane 493 km
7 lipca 2019
Zbieramy się później niż zakładaliśmy. Ale, co tam, wakacje! Mimo atrakcyjnej okolicy (miasteczko Palić nad jeziorem o tej samej nazwie) ruszamy w drogę przez Serbię. Tym razem już tylko autostrada. Nie decydujemy się na spanie pod Skopje, choć pozostało niedużo kilometrów. Jednak brak dobrych opinii o kempingu w stolicy Macedonii skłania nas do postoju jeszcze w Serbii na kempingu Enigma koło miejscowości Vranje. Miejscówka z basenem. Dla Dziewczynek to oczywista atrakcja – kąpiel w basenie po kolejnym całodniowym pobycie w samochodzie. Stąd mamy już pozytywne wrażenia – choć kemping stricte tranzytowy, a basen stanowi atrakcję dla okolicznych mieszkańców.
Nocleg: Camping Enigma 30 Euro/noc | Przejechane 523 km
8 lipca 2019
Docieramy do Skopje. Nie tylko my wybieramy kemping przy hotelu Bellevue. Nie ma wyboru, choć spanie przy autostradzie nie należy do najprzyjemniejszych. Stawiamy przyczepkę i udajemy się na pierwsze wakacyjne zwiedzanie.
Skopje
Z dużym zainteresowaniem pojechaliśmy do Skopje. Opinie w przewodnikach i wypowiedzi na blogach przedstawiały skrajny obraz stolicy Macedonii – od ciekawego architektonicznego zagospodarowania przestrzeni w wyniku Programu „Macedonia 2014” do kiczu, którego nawet nie warto oglądać. Uważamy, że na pewno warto zobaczyć to, co zostało w Skopje wybudowane w ostatnich latach. Budynki i przestrzeń nie przedstawiają dużej wartości, niemniej jednak rozmach, z jakim zostały wykonane, na pewno zasługuje na uwagę. Z parkingu trafiamy do pasażu z wieloma sklepami, daje nam to paręset dodatkowych metrów w cieniu, co, zważywszy na panujące temperatury, nie jest bez znaczenia. Pasaż prowadzi do Placu Macedońskiego - centralnego placu w Skopje - z gigantycznym (nie ma tu przesady) pomnikiem „wojownika na koniu” (choć wszędzie jest napisane, że to Aleksander Macedoński). Obchodzimy go z każdej strony, bo zrobił na nas ogromne wrażenie. Choć wszędzie było napisane, że jest ogromy, to jednak nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak duży. 22 metry wysokości i 7,5 mln Euro (podobno). Z placu kierujemy się przez Kamienny Most do starej tureckiej dzielnicy - Czarsiji. Za mostem trzeba przejść jeszcze około 100 metrów i minąć kolejne pomniki, których w Skopje jest podobno mnóstwo. Przechodzimy przez betonową pustynię, mijamy sklepik z pamiątkami i… cofamy się o parę wieków. Uliczki stają się wąskie, kamieniste, zabudowania ciasne i niskie. Niestety część z nich pozostaje w ruinie. Niemniej jednak to bardzo klimatyczne miejsce. Postanawiamy poszukać miejsca na posiłek. Docieramy do placu w całości zastawionego stolikami, gdzie od razu „zgarniają” nas obrotni kelnerzy. Miejsce warte jest posiłku. Posilamy się tradycyjnym daniem z fasoli. Najedzeni szwendamy się uliczkami dzielnicy, mijamy meczety, oglądamy wystawy sklepików pełne bogato zdobionej biżuterii i wieczorowych sukni. Wracamy ulicą koło twierdzy, zaglądamy do browaru (ulubionego punktu Pawła w każdym miejscu), mijamy Muzeum Holokaustu by z powrotem znaleźć się na placu. Postanawiamy jeszcze zobaczyć Muzeum Poświęcone Matce Teresie. W przewodniku czytam o miejscu faktycznego urodzenia Matki Teresy. Aby je znaleźć musimy się cofnąć pod Łuk Triumfalny, zbudowany z okazji 20lecia niepodległości Macedonii, bo 50 metrów za nim powinniśmy znaleźć kątowniki wyznaczające miejsce, gdzie kiedyś stał dom najsłynniejszej zakonnicy. Niestety, mimo usilnych starań, pytania przechodniów, nie udaje nam się ta sztuka. Po powrocie na kemping, odszukujemy w internecie, jak to wygląda. Byliśmy bardzo blisko… Tylko ciiii, nie mówmy Edycie, że to nie to, co znalazła :)
Nocleg: Camping Bellevue 25 Euro/noc | Przejechane 106 km
9 lipca 2019
Nie wracamy już do stolicy. To, co zobaczyliśmy w zupełności nam wystarczy. Dzisiejszy dzień przeznaczamy na Kanion Matka i Tetowo. Zaczynamy od Kanionu. Jadąc w jego kierunku zbaczamy na kemping, którego oznakowanie jest widoczne z drogi. Miejsce jest nad jeziorem Treska. Niestety niewiele udaje nam się zobaczyć, bo drogi na kempingu są, z niewiadomego powodu, zalane wodą. Zabudowania, które widzimy na wjeździe, pozostawiają wiele do życzenia, częściowo są w ruinie. Nie polecamy. Droga do Kanionu jest dobrze oznakowana. Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie widzimy coś na kształt parkingu. W sezonie czy w weekendy jest z pewnością za mały. Choć spodziewamy się dłuższego spaceru, do Kanionu docieramy po 10 minutach piechotą. Droga idzie lekkim łukiem pod górę, prowadzi najpierw na tamę. Po przejściu jeszcze kilkudziesięciu metrów naszym oczom ukazują się wody jeziora zalewowego. Bardzo malownicze miejsce, specyficznie ukształtowane skały wpadają stromo do wody, tworząc dosyć głęboki kanion. Naszym celem jest dotarcie do jaskini Vrelo, znajdującej się na jego końcu. By tam dotrzeć, płacimy za spływ łódką (1200 Denarów Macedońskich = około 80zł /4 osoby). Na miejscu są dwie przystanie. Jedna organizuje przepływ na drugi brzeg jeziora, z którego można dotrzeć do klasztoru Św. Mikołaja, skąd rozpościerają się podobne piękne widoki na kanion, druga – do jaskini. Spływ trwa około 20 minut w jedną stronę, plus 15 minut na zwiedzanie jaskini. Jaskinia Vrelo to dwie sale: pierwsza – mniejsza i druga – większa, do której schodzi się głębiej po schodach. Kolorowe oświetlenie sprawia, że jest to dość baśniowe miejsce. Na pewno warto zobaczyć.
Kanion Matka
Po powrocie łódką udajemy się jeszcze kawałek ścieżką wzdłuż rzeki, robimy parę zdjęć i wyruszamy w dalszą podróż.
Kolejny cel – Tetowo. Wiemy, co chcemy zobaczyć – kolorowy Meczet Paszy. Niestety tu oznakowania nam nie pomagają, sprawdza się GPS i punkty POI. Parkujemy w bocznej uliczce, skąd właściwie widzimy interesujący nas budynek. Jego ściany wyglądają jak zbudowane z kolorowych kart. Zadbany ogród meczetu wygląda jak oaza na betonowej pustyni miasta. Do środka niestety nie wejdziemy, nie przygotowaliśmy stosownego ubioru.
Upał jest nieziemski, więc postanawiamy się schłodzić jadąc w góry, do Popowej Szopki, popularnego w Macedonii ośrodka narciarskiego. Faktycznie, temperatura spada o 10 stopni, ale przewyższenie, które pokonujemy to około 900 m w górę. Okolice i widoki piękne, niesamowite wrażenie sprawiają nieczynne wyciągi i budynki całkowicie opuszczone przez ludzi. Udaje nam się znaleźć hotel, w którym pan uczynnie podaje nam napoje i lody. Kilka chwil na sesję fotograficzną i wracamy.
Ośrodek narciarski Popowa Szopka
Paweł doczytał jeszcze w przewodniku o czynnym wciąż klasztorze Derwiszów w Tetowie. Postanawiamy tam zajrzeć. Znów brak oznakowania, ale trafiamy. Można wjechać na jego teren i z bliska obejrzeć jego zabudowania. Niestety są w kiepskim stanie, choć podobno stopniowo mają być odbudowane. Warto.
Nocleg: Camping Bellevue 25 Euro/noc | Przejechane 170 km
10 lipca 2019
Przemieszczamy się. Zanim dotrzemy nad Jezioro Ochrydzkie, chcemy obejrzeć parę miejsc w Parku Narodowym Mawrowo. Nie znajdujemy kempingu w necie, ale dochodzimy do wniosku, że w ostateczności prześpimy się na parkingu. Nie musimy. Jadąc brzegiem jeziora mijamy informację turystyczną. Korzystamy z okazji i pytamy o nocleg. Skierowano nas do Kompleksu Korab Trnica, gdzie – faktycznie – przy restauracji i pensjonacie – stworzono parę miejsc dla kamperów lub przyczep. Kompleks dobrze widać z drogi, ale gdybyśmy nie wiedzieli, że jest tam kemping, na pewno byśmy się nie zatrzymali. Duży plus za wypasione sanitariaty. Jemy obiad i, niestety w deszczu, jedziemy zwiedzać. Nasz przystanek to zatopiony stary Kościół Św. Mikołaja. Jezioro Mawrowo to jezioro zalewowe. Nie wszystkie budynki mogły znaleźć się powyżej lustra wody, jednym z nich był właśnie kościół. Jest okresowo zalewany, kiedy topnieją śniegi i lustro wody podnosi się o parę metrów. Kiedy go oglądamy, brzeg wody znajduje się parę metrów od ściany kościoła. Ale na jego ścianach widoczne są ślady zalewania. W środku widoczne są gruzy zawalonego stropu i przechylone kolumny, pewnie wcześniej podpierające sufit, obecnie podpierające ściany. Przyroda mocno atakuje jego wnętrze. Tajemnicze miejsce.
Z ciekawości jedziemy obejrzeć dolną stację ośrodka narciarskiego w Mavrowie. Zdumienie Igi budzi widok pojedynczego krzesła wyciągu. To niesamowite, jak technologia pędzi naprzód – dzieci pojedyncze krzesło uważają za przeżytek ;-).
Pogoda nie nastraja optymizmem, ale nie wybaczylibyśmy sobie, gdybyśmy nie pojechali do Galicznika – najwyżej położonej miejscowości na Bałkanach. Ale to właśnie pogoda sprawia, że widoki są nieziemskie. Brak innych form życia sprawia, że czujemy się jak na innej planecie. Początkowo droga pnie się stromo pod górę tworząc liczne zakręty, później ciągnie się przez płaskowyż, ale na tyle wysoko, że nie ma drzew, a szczyty porośnięte zieloną trawą tworzą, w połączeniu ze stalowym kolorem nieba, niesamowite wrażenie. Docieramy do Galicznika. Przy tej pogodzie nie zapuszczamy się w nieznajome uliczki, które kończą się nie wiadomo gdzie, a za domami, które widzimy, jest już tylko przepaść.
Usatysfakcjonowani widokami i przeżyciami wracamy do przyczepy. Reszta wieczoru w środku, bo pada. Zacieśniamy więzi rodzinne :)
Nocleg: Kompleks Trnica 28 Euro/noc | Przejechane 175 km
11 lipca 2019
Jedziemy w kierunku Jeziora Ochrydzkiego, ale po drodze zwiedzamy Bigorski Monastyr Św. Jana Chrzciciela. W przewodnikach czytamy opis, że droga do klasztoru (od drogi głównej) jest kręta i stroma, zostawiamy więc samochód na dole w niewielkiej zatoczce i wspinamy się asfaltową drogą. Po około 15 minutach docieramy do bram klasztoru. Po drodze, którą szliśmy spokojnie wjadą kampery i nieduże zestawy, a przed wejściem jest sporo miejsca, by zaparkować (przynajmniej dzisiaj). Obok klasztoru powstaje jakiś budynek – w mojej opinii to będzie lokal usługowy dla zwiedzających (jakiś hotelik?, restauracja?). Długie spodnie kobiecie nie wystarczą, aby wejść na teren klasztoru, na szczęście przy wejściu jest zapas odpowiednich ubiorów. Dostaję swoją „one size” spódnicę i wchodzimy. Z zaciekawieniem podziwiamy architekturę i wnętrza pomieszczeń klasztornych.
Bigorski Monastyr Św. Jana Chrzciciela
Dalsza droga mija nam spokojnie. Objeżdżamy Jezioro Debar. Niestety, choćbyśmy chcieli, nie da się sfotografować widoków. Jeżeli już pojawiają się zatoczki, w których możemy stanąć to absolutnie nic z nich nie widać. Pozostaje nam zadowolić się paroma zdjęciami zrobionymi z okien samochodu i zapamiętać to, co widzimy.
Pod wieczór docieramy do kempingu Rino. Jest to najlepiej oznaczony camping nad Jeziorem Ochrydzkim. Mały, kameralny plac. Obsługa wita Rakiją i kawą. Kawę zresztą podają codziennie, jest wliczona w koszt pobytu. Do kempingu należy znajdująca się nieopodal restauracja. Wybór dań jest niewielki, ale za to jedzenie jest smaczne. Uwaga na lokalne pizze – są ogromne :) Resztę zabieramy ze sobą. Plac przy restauracji być może, w szczycie sezonu, również służy jako pole kempingowe.
Kemping ma własną plażę, kamienistą, dosyć stromą, ale czego więcej potrzeba dzieciom. Wody jeziora, tak jak czytamy w przewodniku, są bardzo czyste. Niezależnie do tego, jak daleko udaje nam się wypłynąć, widać dno.
Nocleg: Camping Rino 20 Euro/noc | Przejechane 91 km
12 lipca 2019
Dziś objazdówka wokół Jeziora Ochrydzkiego. Chwila zastanowienia i postanawiamy „zaliczyć” kolejne państwo w czasie naszej podróży i zamiast jechać do Klasztoru Św. Nauma i wracać tę samą drogą, postanawiamy objechać jezioro dokoła i wjechać do Albanii. Przy okazji staramy się rozpoznać trasę, którą kiedyś, gdy wracaliśmy z Grecji (z Kastrorii) do Polski przez Chorwację, musieliśmy przejechać. Ale nie byliśmy w stanie odtworzyć nic. Byliśmy za to mile zaskoczeni jakością drogi i widokami. Wprawdzie na granicy jeden z samochodów próbował bez kolejki „wbić” się przed nas. A kiedy mu się to nie udało, TO ON POSTUKAŁ SIĘ W GŁOWĘ, co w gruncie rzeczy wydało nam się bardzo zabawne. W Albanii zrobiliśmy krótką przerwę na sesję zdjęciową i wjechaliśmy z powrotem do Macedonii. Macedonia przyzwyczaiła nas, że nawet w dużych atrakcjach turystycznych nie ma tłumów i ilość osób zwiedzających klasztor nas zaskoczyła. Przy deptaku jest plaża, z której można podziwiać kościółek i spędzać przyjemnie czas. Równolegle do plaży usytuowane są stragany z pamiątkami i kompleks restauracyjny. Wchodzimy na teren klasztoru, skąd rozciąga się piękny widok na jezioro. Oprócz zabytkowego budynku możemy podziwiać też „domowników” – pawie, które ochoczo rozkładają swoje ogony.
Kolejny przystanek to Zatoka Kości. Rekonstrukcja osady z końca epoki brązu i początków epoki żelaza. Na platformie osadzonej na palach w wodzie wybudowane zostały domy, jakie zamieszkiwali ludzie tysiące lat temu. Ciekawostka podróżnicza.
Jezioro Ochrydzkie - Cerkiew św. Jana Teologa w Kaneo
Stąd ruszamy do Ochrydy. Zmęczeni już troszkę podróżą, niechętni na chodzenie z przewodnikiem w ręku, przy zwiedzaniu poddajemy się w dużej mierze przypadkowi i udaje nam się dotrzeć do historycznej części miasteczka. Wchodzimy w wąskie uliczki, zdziwieni trochę, że tłum porusza się w przeciwnym kierunku postanawiamy przycupnąć w jednej z kawiarenek na kawę. Delektujemy się to chwilą. Po krótkim postoju ruszamy dalej i znów, przypadkiem, trafiamy na kładkę, która biegnie nad taflą wody, pod stromą ścianą wzgórza, na którym umieszczona jest starówka. Kładką docieramy do podnóża Cerkwi Św. Jana Kaneo, cerkwi, która jest pocztówką Macedonii. Wdrapujemy się na wzgórze i wąskimi uliczkami, niespiesznie wracamy do samochodu.
Uff. To był niezły dzień.
Nocleg: Camping Rino 20 Euro/noc | Przejechane 99 km
13 lipca 2019
Day off. Jezioro Ochrydzkie. Pierwszy odpoczynek na wakacjach ? Ten dzień upłynął pod znakiem kąpieli w jeziorze, pływaniu na kajaku, zabawie na plaży, czytaniu i leżeniu. Potrzebne nam było ładowanie baterii.
Nocleg: Camping Rino 20 Euro/noc | Przejechane 9 km
14 lipca 2019
Na bieżąco czytam przewodniki wybieramy kolejne punkty podróży. Z jednej strony nigdy do końca nie wiemy, gdzie znajdziemy się w kolejnym dniu, z drugiej – mamy mało czasu na sprawdzenie faktów i przygotowanie się do zwiedzania. Jedziemy w głąb lądu. Dojeżdżamy do Bitoli. Samo miasto nas nie interesuje, ale chcemy obejrzeć ruiny antycznego miasta Herakleia Lynkestis. Trasy dojazdu do ruin, już w samej Bitoli, musimy się domyślać. W pewnym momencie pytamy miejscowego, który niemal zawozi nas na miejsce. Po raz kolejny zdziwieni jesteśmy faktem, że na parkingu, pod taką atrakcją, jesteśmy sami. Kupujemy bilety wstępu, a pan, który je sprzedaje, wychodzi z budynku i tłumaczy nam, jak mamy zwiedzać. I tu kolejne zaskoczenie, ścieżki prowadzące w kolejne miejsca są zniszczone, momentami niewidoczne, linki poprzerywane. Na miejscu walające się śmieci w duuużej ilości i błąkający się szczeniak.
Heraclea Lyncestis
Mimo oglądania pięknego miejsca było mi smutno, że tak ono wygląda. Widać było, że kiedyś urządzono je tak, by było przyjazne zwiedzającym, ale brak prac konserwatorskich doprowadził miejsce do ruiny (po raz kolejny). Ruszamy w dalszą drogę. Na obiad do Prilepu. Wiemy, że jest tu klasztor Treskavec, ale z uwagi na opisywany dojazd do niego i czas, który mamy, rezygnujemy z dotarcia do niego. W czasie obiadu czytamy przewodnik i idziemy zwiedzać. Idziemy w stronę starówki. Jest dzień wolny - sklepiki pozamykane, ale sam spacer uliczkami sprawia nam przyjemność. Mijamy wieżę zegarową i pozostałości po spalonym kościele. Wracając do samochodu przechodzimy obok ściany (jednej) starej tureckiej łaźni. Nad miastem króluje wzgórze. Namawiam rodzinę, byśmy chociaż spróbowali dotrzeć do jego podnóży. Jedziemy na azymut. Zostawiamy zestaw na drodze i zaczynamy wspinaczkę. Początkowo chcemy sfotografować tylko panoramę miasta, ale apetyt na zdobycie wzgórza wciąż rósł. Skończyło się zdobyciem wzgórza i Wieży króla Marka – średniowiecznej twierdzy. Widok, jaki się stąd się rozciąga, jest niesamowity, a światło tej pory dnia, tylko potęguje to wrażenie. Wracamy i … szukamy noclegu, o który wcale nie jest łatwo. Późno dojeżdżamy do Demir Kapija.
Prilep
Nocleg: Rock Land Camp 24 Euro/noc | Przejechane 239 km
15 lipca 2019
Choć właściciel kempingu jest przewodnikiem i organizuje zwiedzanie okolicy lub wspinaczkę skałkową, mimo jego namów, decydujemy się na swoją opcję: objazd południowo-wschodniej Macedonii. Szybki rekonesans w przewodniku i jedziemy w kierunku Smolarskiego wodospadu, znajdującego się w pobliżu miejscowości Smolare, w samym południowo-wschodnim koniuszku kraju. Dojazd pod wodospad jest oznaczony, dojeżdżamy na parking, z którego dojście pod wodospad wygodną ścieżką zajmuje ok. 15 min. Wodospad jest najwyższym w Macedonii, ma wysokość 39,5m. Z wodospadem związana jest legenda, a tabliczka przed wejściem na ścieżkę zachęca do jej skończenia i opublikowaniem rezultatu na Facebooku (www.facebook.com/ActiveBelasitsa). Przy obiedzie, w klimatycznej restauracji w lesie, znajdującej się dosłownie na drodze do wodospadu, znów spoglądamy w przewodnik. Choć opis nie zachęca, jedziemy zobaczyć Jezioro Dojran. Niegdyś popularny kierunek wypoczynku nad wodą, dziś podobno mniej. Chcemy też sprawdzić, czy oznaczone na mapie kempingi wciąż istnieją. W czasie drogi doczytuję, że przy drodze, w miejscowości Bansko znajdują się świetnie zachowane ruiny starożytnej łaźni, odkryte przypadkowo podczas budowy Hotelu Tzar Samul. Widoczny z drogi budynek potęguje chęć zobaczenia łaźni. I… tu znów niespodzianka. Objeżdżamy hotel, próbujemy znaleźć oznaczenia, ale nigdzie ich nie znajdujemy. Miejscowość sprawia wrażenie opuszczonej, parę dziadków pod sklepem pijących trunek nie zachęca do poszukiwań. No, ale kiedy my tu znów wrócimy? Dobra, wysiadam z samochodu i idę szukać znaków. Trafiam na coś w rodzaju ścieżki, pozostałości po ławeczkach, stłuczone latarnie i zarośnięte, powypaczane kostki brukowe mówią, że kiedyś musiało to być popularne miejsce spacerowe (sic!). Udaje się, trafiam na opis ścieżki, który istnieje, mimo, iż samej ścieżki już nie ma. Na nim wyraźnie (na szczęście) zaznaczono ruiny łaźni. Z duszą na ramieniu, przedzieram się przez chaszcze, obok pasących się kóz (które są mną równie przestraszone jak ja nimi) docieram do celu. I… ręce mi opadają. W innym zakątku globu byłaby tu pełna komercja. Ruiny są piękne, zachowane w naprawdę dobrym stanie, ale boję się wejść do środka, bo nie wiem, co w nich mieszka ?. Podziwiam więc tylko z zewnątrz. I mam nadzieję, że kiedyś będzie to miejsce bardziej dostępne turystom. Dojeżdżamy do Dojrana. Pierwszy drogowskaz z perspektywą kempingu widzimy już 5 km wcześniej. Jest widoczny w jedną i drugą stronę, ale po drodze kempingu… brak. Znika jak kamfora. Drugie miejsce oznaczone jako kemping jest zbieraniną starych przyczep z zapleczem sanitarnym takim, do którego bałabym się wejść. Ulica biegnąca przez miasto sugeruje, że tu dalej przyjeżdżają tłumy. Decydujemy się na spacer deptakiem przy brzegu. I tu… miłe zaskoczenie. Siadamy w knajpce, jemy lody i delektujemy się widokiem na wodę.
Nocleg: Rock Land Camp 24 Euro/noc | Przejechane 214 km
16 lipca 2019
Dzień przywitał nas deszczem. Trochę nas zaskoczył. Nie szkodzi, i tak chcieliśmy zrobić sobie taki mały day off. Odpakowaliśmy rowery (w końcu się doczekały) i pojeździliśmy po okolicy. Delikatna mżawka nam nie przeszkadzała. Zjedliśmy pyszny obiad w klimatycznej knajpce – winiarni i resztę dnia spędziliśmy w naszym małym domku.
Nocleg: Rock Land Camp 24 Euro/noc | Przejechane: rowerami po okolicy Demir Kapija
17 lipca - 23 lipca
Doczekaliśmy się – Grecja. Jedziemy na spotkanie z morzem i znajomymi. Naszym celem jest Chalkidiki. Zajeżdżamy na kemping Rea. Idziemy na plażę. Miejsce jest takie sobie, szczególnie przeszkadza nam bliskość drogi. Może, gdybyśmy dostali miejsce bliżej morza, a dalej od drogi, nasze wrażenia były inne. Ale, ważne, że możemy skorzystać z wody i plaży. Po dwóch nocach jedziemy dalej, do miejsca, do którego chcieliśmy dotrzeć, planując wyjazd jeszcze w Polsce – do Thalatta Kalamitsi Village Camp. Kemping – miasto. Dla jednych moloch, dla innych wymarzone miejsce na urlop. Fajna odmiana po przeżyciach macedońskich. Niestety, ulokowanie przy wentylatorach znajdujących się z tyłu restauracji, nieco psuje ogólne wrażenie, ale czego nie robi się dla śmiechu i radości dzieci ?. Wieczorem udajemy się na zwiedzanie kempingu. Jego wielkość nas poraża. Ilość ozdób świetlnych przy przyczepach i namiotach jest ujmująca, mieszkalne namioty przy plaży robią wrażenie. Okazuje się, że wentylatory znajdują się w wielu miejscach na tym polu i ludziom to wcale nie przeszkadza… ? Kolejne dni laby, kąpieli, niespiesznego egzystowania i czytania książek.
Thalatta Kalamitsi Village Camp - Grecja
Nocleg: Camping REA 39 Euro/noc - 2 noce; Thalatta Kalamitsi Village Camp 40 Euro/noc - 4 noce; | Przejechane: 253 km + 112 km + 48 km + 60 km
24 lipca 2019
Koniec laby. Wyjeżdżamy z Grecji. Też się smuci, żegna nas deszczem i to dosyć ulewnym. Robimy „stopklatkę” – u nas rzadko się zdarza by deszczowi towarzyszyły takie temperatury – spacer w deszczu to sama przyjemność… Zatrzymujemy się w sklepie, by kupić pamiątki i … wjeżdżamy do Macedonii. Przecież to nie koniec zwiedzania. Nocleg to przypadek. Jemy obiad w hotelu, przy którym czekała nas niespodzianka: za nim, przy parkingu właściciel zrobił parę miejsc dla przyczep i kamperów. Korzystamy z okazji. Ustawiamy domek i jedziemy zwiedzać Stobi – ruiny największego antycznego miasta Macedonii. Znów ciekawostka – ten park archeologiczny znajduje się właściwie „na autostradzie” przecinającej kraj, a zwiedzamy go sami. Słońce gra na murach i kamieniach, a słynne mozaiki są doskonale widoczne. Niesamowicie, że przetrwały tyle tysięcy lat w takim stanie.
Nocleg: Parking Camping przy Hotelu Pamela 15 Euro/noc | Przejechane: 325 km
25 lipca 2019
Poprzedniego dnia Dziewczynki zauważyły basen hotelowy z szybą w miejscu jednej ściany. 45 minut poświęcają na zabawy w wodzie przy szybie i sesję fotograficzną – wymyślają co raz to nowe układy :)
Kratovo
Nie wszystko jeszcze zobaczyliśmy. Choć to dużo drogi w kilometrach, decydujemy się jeszcze zjechać w kierunku Kratova. Nie spodziewamy się spektakularnych przeżyć, jednak miasto robi dobre wrażenie. Szczególnie charakterystyczne jest jego ułożenie. Lokalizacja w kraterze wygasłego wulkanu (stąd nazwa) wymusza charakterystyczne ułożenie ulic i budynków. Trochę męcząca ta wspinaczka i zwiedzanie, ale dzięki temu możemy poczuć klimat miasteczka. Starówka jest malutka, ale za to przytulna. Brak nastawienia na turystów powoduje, że jest ona całkowicie autochtoniczna. Ludzie nam się przyglądają, ale nie czujemy się jak intruzi. Cieszymy się, że tu dotarliśmy.
Przed nami ostatni punkt zwiedzania – Kamienne Lalki. Znajdują się kilkanaście kilometrów od Kratova. Nieco wyblakłe drogowskazy prowadzą nas wąską, ale zupełnie nową asfaltówką na niewielki parking pośród drzew. Spodziewamy się płatnego wejścia, ale w budynku, który można wziąć za lokal usługowy nikogo nie ma, a drzwi zamknięte są na „cztery spusty”. Kamienne Lalki to wysokie, pojedyncze skały. Wyglądem przypominają kolumny. Miejscowi uważają, że to zaklęci gości weselni, więc wchodząc na miejsce najpierw spotykamy Pannę Młodą i Pana Młodego. Na jednym z wzniesień jest wybudowany rodzaj altany piknikowej, ale trzeba uważać, bo gdy do niej wchodzimy, okazuje się niezbyt stabilna. Na miejscu nie ma informacji, gdzie można wchodzić, a gdzie nie, co powoduje, że troszkę nie wiadomo jak się poruszać, a brak zabezpieczeń i ilość malutkich kamyczków sprzyja poślizgnięciom. Po prostu trzeba uważać, ale to jedno z ciekawszych miejsc, które udało nam się zobaczyć na naszej trasie.
Kamienne Lalki
Wjechaliśmy do Serbii. Nie chcemy powielać noclegów, więc nie decydujemy się na kemping Enigma. Decyzja skutkuje poszukiwaniem noclegu bardzo późno w nocy. Już dużo po 22.00 docieramy do kempingu Ruża Vetrova w Jagodinie. Zdziwieni, pniemy się drogą w górę, zgodnie ze wskazaniami nawigacji. Zastanawiamy się, gdzie, w razie gdybyśmy musieli, zawrócimy ?. Jest stromo i panują ciemności. Na szczycie wzgórza oczom naszym ukazuje się brama na kemping a za nią ostry zjazd w dół. Na szczęście właściciel zaprowadza nas na poletko parędziesiąt metrów dalej, gdzie teren jest równiejszy i łatwiej ustawić zestaw. Budka, w której jest toaleta i prysznic to wszystko, co się tutaj znajduje, ale nic więcej do szczęścia nie jest nam potrzebne.
Nocleg: Camping Ruza vetrova 33 Euro/noc | Przejechane: 444 km
26 lipca 2019
Zaskoczeni nocnymi widokami miasta Jagodina, postanawiamy zostawić przyczepę i zjechać do miasteczka. Nasze wyobrażenia o tym, co tam jest były lepsze od tego, co zastaliśmy. Ale z ciekawością pospacerowaliśmy po ładnie ukształtowanym i architektonicznie zaplanowanym parku miejskim. Atrakcją był sztuczny wodospad spadający z dachu restauracji. Pakujemy się do samochodu i ruszamy w drogę. Zatrzymujemy się już tylko za potrzebą, ale wymyślamy kolejny nocleg w Kiskoros na Węgrzech. W perspektywie kąpiel w basenie ?.
Nocleg: Bath and Camping Kiskőrös 120 PLN/noc | Przejechane: 406 km
27 lipca 2019
Wyjeżdżamy z Węgier. Dojeżdżamy do Trenczina. Autokemping Trenczin na Ostrove pozostawia wiele do życzenia, trochę żałujemy, że się zatrzymaliśmy. Fetor, spotęgowany prawdopodobnie deszczem, który przeszedł chwilę wcześniej, rozmokłe podłoże i impreza gości zakwaterowanych w domkach niestety wpływają na nasz nastój. Nie poprawia go nawet piwo.
Nocleg: Autocamping Trenčín na Ostrove 34 Euro/noc | Przejechane: 430 km
28 lipca 2019
Dzień wita nas słońcem. Przez chwilę zastanawiamy, czy nie pozwiedzać, ale ciągnie nas już w stronę domu.
Dom. Sweet dom :) | Przejechane: 244 km
Ogólny szkic naszej trasy -->
Przejechaliśmy w sumie 4626 km. |
Pozdrawiamy Marta i Paweł
Odsłony: 449