Korsyka 2022
Czechy – Austria – Wenecja – Cinque Terre – Piza – Livorno – prom z Livorno do Bastii - Bastia – Cap Corse – Calvi, Sant’ Antonio – Corte, Wąwóz Restonica – Przełęcz Vizzaviona, Ajaccio – Wąwóz Spelunca, Porto, Les Calanches –Dom Bonaparte – Bonifacio – wschodnie wybrzeże Korsyki – dom urodzenia Pascala Paoli (Morosaglia), klasztor Couvent d’Orezza - prom z Bastii do Genui – Muzeum Piaggio (Pontedera) - Jezioro Predil
Korsyka przywitała nas wysokimi temperaturami. 34°C średnio w cieniu to standard i wilgotno. I paradoksalnie: im niżej (czytaj: bliżej morza) tym chłodniej. Noc nie przynosiła ulgi w temperaturze, która spadała nieco poniżej 30 (jeśli w ogóle). Ilość zakrętów na drogach jest powalająca. Właściwie, jadąc tylko się bujasz. Drogi główne - szerokie i wygodne, drogi prowadzące w wyższe partie lądu – bardzo kręte i czasem wąskie oraz niezabezpieczone, po zmroku nimi lepiej nie jeździć. Nie mieliśmy pojęcia, że na Korsyce jest tak górzyście – najwyższy szczyt ma ponad 2700m. n.p.m., a szczytów powyżej 2000 jest sporo. Przy stosunkowo małej powierzchni wyspy w zasadzie nie zdarza się teren płaski i niepofałdowany (być może ten przy samym Bonifacio). Jeśli ktoś ma zamiar jechać z przyczepą, to musi przemyśleć trasy, biorąc pod uwagę możliwości samochodu oraz długość przyczepy. A i tak zalecamy poruszanie się tylko głównymi drogami w obszarze: Bastia - Corte – Ajaccio, Bastia – Bonifacio, Ajaccio – Bonifacio. Nasz samochód, Volvo XC 70 parę razy (najwięcej do tej pory, odkąd wakacjujemy z przyczepą) zgłosił przegrzanie silnika i zalecił redukcję prędkości. Pewnie wpływ na to miały też panujące temperatury. Autostrad raczej nie należy się spodziewać. Są dwa odcinki drogi szybkiego ruchu, które dają możliwość poruszania się zwykłym, bezprzyczepowym pojazdom do 110km/h. Przyczep w drodze, w czasie naszej podróży po wyspie, spotykamy niewiele. Zdecydowanie więcej kamperów i kamperwanów, a najwięcej poruszając się drogą N198, po wschodniej stronie wyspy. Drogo – w zasadzie wszystko kosztuje więcej niż na kontynencie. W okresie, w którym byliśmy panowała susza, wszystko zdawało się być wyschnięte do granic możliwości. Zarówno we Włoszech, jak i na Korsyce nieco przerażały koryta rzek bez wody lub z jej minimalną ilością.
Na taką podróż jak nasza, z licznym przemieszczaniem się po samej wyspie, robieniem dużo tras samochodowych, szczególnie w wyższe partie wyspy nie powinny się wybierać osoby z chorobą lokomocyjną i lękiem wysokości.
Cap Corse
Campingi na Korsyce
Nie można powiedzieć, że jest ich mało, ale specyficzne pofałdowanie terenu wymusza nijako sposób spania na kempingach. Są miejsca, gdzie mimo dobrej infrastruktury na kempingu, z przyczepą na niego nie dotrzesz. Na części z nich i tak budziliśmy ciekawość. W pewne miejsca udało nam się dotrzeć tylko dlatego, że nasz zestaw nie jest duży, a ciągnik ma napęd na 4 koła. Zdecydowanie bardzie przyjazne są kempingi na wschodnim wybrzeżu, tam swobodnie można wjechać praktycznie każdym zestawem (przekonaliśmy się o tym na własne oczy), ale jak w każdym przypadku: coś za coś. Tam, gdzie trudniej dojechać, to miejscówki mniejsze i przytulniejsze, tam, gdzie łatwiej – duże i mocno skomercjalizowane. Co kto lubi ?Zaplecze sanitarne wszędzie, gdzie byliśmy, niczego sobie.
Publiczne toalety
O dziwo, na Korsyce nie ma problemu z dostępem do publicznych, nieodpłatnych toalet. Znajdowały się one w różnych przedziwnych miejscach. Ich minusem jest to, że są nieklimatyzowane (co poniekąd sprzyja szybkiemu korzystaniu ?), w skrajnych przypadkach stanowią niezłą bazę dla różnych insektów, które szukają cienia i wody (ale zupełnie niegroźnych, np. mrówek).
Co nam się sprawdziło na Korsyce?
Przed wyjazdem zakupiliśmy składany, plastikowy baniak na wodę (z kranikiem u podstawy) i butelki filtrujące i to był strzał w 10 zarówno w przyczepie (nie trzeba było co chwila wędrować po wodę do kranów), jak i podczas licznych podróży bez przyczepy. Kiedy woda w butelce filtrującej się kończyła, wystarczyło napełnić ją z baniaczka.
Przy tych temperaturach miasta zwiedzaliśmy wieczorami. I chyba nie tylko my, biorąc pod uwagę ilość ludzi na ich ulicach do późnych godzin nocnych. Godziny zwiedzania różnych miejsc i przemieszczania się z miejsca na miejsce planowaliśmy w ten sposób, by w czasie najwyższych temperatur przebywać w klimatyzowanym samochodzie.
Już wcześniej, zanim nastała Korsyka, zaopatrzyliśmy się w wiatraczki turystyczne, które można zawiesić w różnych miejscach. Przy stale bezwietrznych nocach, powodowały trochę ruchu powietrza w przyczepie i na pewno przynosiły nieco ulgi.
PAMIĘTNIK PODRÓŻY
Kolejny rok, kolejny wyścig z czasem ?. Przywykliśmy. Wyjeżdżamy ok. 18.00. Nieźle. Pierwszy nocleg – Camping Resort Krasna Morava w Czechach. Całkiem przyjemne miejsce. Nieduże. Na miejscu niespodzianka – występ Scandalgirls. Rozsiadamy się na tarasie i choć nie planowaliśmy to kusimy się na wysmażany ser z hranolkami. Jasne pełne i endorfiny wprawiają nas w fantastyczny, wakacyjny nastrój.
Przejechane: 192 km.
Dzień minął w podróży. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do Wenecji, ale nie zrywamy się rano. Raczej jedziemy na spokojnie, mając na uwadze fakt, że urlop to urlop. Pod koniec dnia znajdujemy miły Camping Dammwirt w Austrii. Jeszcze tego nie wiem, ale to ostatni dzień podczas naszego urlopu, kiedy wieczorem ubieramy długie spodnie i bluzy…
Przejechane: 554km | Nocleg: 59 €
10.07.2022 niedziela - Wenecja
Ranek budzi nas deszczem. Wyjeżdżamy z Austrii przy 17 st., a parę godzin później już we Włoszech, jest o 18 więcej. Silnik po raz pierwszy daje nam znać, że mu za gorąco. Na szczęście, po południu dojeżdżamy do Wenecji, gdzie temperatury oscylują w okolicach 27,28 st. Bosko!
Wenecja to pierwszy wakacyjny cel naszej podróży. Spełniamy marzenia Edyty, która już od jakiegoś czasu mówi o tym, że chciałaby ją zobaczyć. Skoro jest po drodze…
Pogoda marzenie. Ostatnio, jak byliśmy w Wenecji – 12 lat wcześniej – upał był okrutny i tłumy ludzi. W zasadzie trudno nazwać, że widzieliśmy miasto, widzieliśmy wówczas Plac Św. Marka, przylegające do niego budynki i widok z Dzwonnicy Św. Marka. Tym razem jednak postanawiamy podejść do zwiedzania sprytnie i metodycznie. Po pierwsze: Kemping. Nasz wybór padł na Camping Vezezia Village, który znajduje się nie na półwyspie, ale przy moście prowadzącym do Wenecji. 100 metrów od wyjścia znajduje się przystanek autobusowy, a autobus przerzuca nas do miasta na wodzie w ciągu 10 minut. Miasto chcemy zobaczyć i od strony wody, i na nogach. Ponieważ tego dnia już jest popołudnie, szacujemy że mniej turystów niż o tej porze już nie spotkamy. Spełniamy kolejne marzenie Edyty (no dobra, trochę też i nasze) i płyniemy tramwajem wodnym przez cały Canal Grande. Tramwaj nr 1 płynie dłużej i robi więcej przystanków, tramwaj nr 2 trochę krócej, bo rzadziej się zatrzymuje. Naszym celem są miejsca na przedzie, nieosłonięte. Uff, udało się. Urzeczeni wpatrujemy się w mijany krajobraz.
Wenecja
Nasz tramwaj „zawozi” nas niemalże na sam Plac Św. Marka. Stamtąd do przystanku autobusowego, z którego autobus zawiezie nas z powrotem na kemping, chcemy się dostać pieszo, utartym, turystycznym weneckim traktem, przez Most Rialto, co wiąże się z tym, że przemaszerujemy przez całą Wenecję. Faktycznie, turystów mniej. Nie można powiedzieć, że ich nie ma w ogóle, ale przemieszczamy się swobodnie. Nie dość, że Plac, Wieżę, jak i Pałac Dożów możemy podziwiać bez tłumów, to jeszcze w rewelacyjnym świetle. O tej porze dnia zdjęcia wychodzą najlepsze. Kluczymy uliczkami Wenecji, zachwycając się scenerią, przystając niemalże przy każdym kanale i obserwując ludzi płynących w słynnych gondolach. Ok. godziny 21.30 jesteśmy z powrotem na Placu Rzymskim, skąd autobus szybciutko zawozi nas pod kemping.
Przejechane: 267km | Nocleg: 56 €
11.07.2022 poniedziałek - Wenecja
Dziś planujemy zwiedzanie Wenecji w inny sposób. Dzięki internetowi poznajemy różne miejsca, w które chcemy dotrzeć, a które, w większości, znajdują się poza głównymi trasami turystów. Niespiesznie wędrując „przed siebie” docieramy do Pałacu Ca’Rezzonico. Wiemy, że jest to jeden z nielicznych domów w Wenecji, którego wnętrza można obejrzeć. W środku dużo obrazów, ceramiki, piękne zdobienia ścian i sufitów, a także żyrandole. Niestety, trzecie, być może najciekawsze piętro, jest czasowo zamknięte. Szkoda. Stamtąd już rzut beretem do Mostu Rialto. Tu już ludzi sporo, ale nie mogliśmy sobie odpuścić. Omijając główny szlak dochodzimy ponownie do Placu Św. Marka, ale po to, by Dziewczynom pokazać Most Westchnień, o którym wczoraj zupełnie zapomnieliśmy. Podobno Most, z powodu jego nazwy, lubią w szczególności zakochani, a jego nazwa wzięła się od westchnień więźniów, którzy przechodząc przez niego z sądu do więzienia, wzdychali widząc po raz ostatni (w większości przypadków) zatokę. Przykra historia.
Dzięki italia-by-natalia.pl odkryliśmy ciekawostkę wenecką – Księgarnię Acqua Alta. Sądząc po znajdujących się tam przedmiotach, to raczej antykwariat. Ale okazuje się, że nie tylko my go odkryliśmy ?. W środku ciekawostki: książki wyłożone w łajbach i wannie, taras ułożony z książek (można na niego całkiem legalnie wejść, byle szybko, bo kolejka), a na tyłach można sobie, za „co łaska” lub nieodpłatnie, zrobić zdjęcie w gondoli nietypowej, bo krytej. Jednocześnie wyjście na gondolę jest oznaczone jako wyjście ewakuacyjne. Pozwalamy sobie na obiad z widokiem na Bazylikę Św. Jana i Pawła – monumentalnym gotyckim kościołem. Obiad, choć porcje nieduże to bardzo dobry. Stamtąd mamy już niedaleko do jedynego w czasie naszej wycieczki po Wenecji, punktu widokowego (znów dziękujemy italia-by-natalia.pl) – tarasu Pałacu Contarini del Bovolo, do którego prowadzi fantastyczna, zbudowana na planie spirali, klatka schodowa! Widok z samej góry w zupełności spełnia nasze oczekiwania. I tu już turystów (jak na tę porę dnia) niewielu. Osiągnęliśmy wszystkie zaplanowane na ten dzień miejsca. Na sam koniec wchodzimy jeszcze do Żydowskiego Getta.
Już podczas drogi w samochodzie zaciekawiamy się, jak właściwie zbudowana jest Wenecja, skoro tyle tam kanałów, a budynki właściwie wyrastają na wodzie. I tu ciekawostka: miasto zbudowane jest na miliardach drewnianych pali. Nie zbutwiały do tej pory, ponieważ w głębokich warstwach błota nie ma tlenu, a więc nie następują procesy gnicia. Pomysł na budowę i osiedlenie się tam ludzi był dziełem historii. Osadnicy uciekali przed grabieżcami i mordercami ze stałego lądu. Z wysp, otoczonych lądem, każdy intruz był doskonale widoczny.
Tutaj i tutaj można zobaczyć intrygującą wizualizację budowy Wenecji od podstaw.
Wenecja jest rok rocznie podtapiany przez pływy morskie. W październiku 2020 po raz pierwszy miasto pozostało suche dzięki barierom MOSE – po włosku Mojżesz, a skrót od Modulo Sperimentale Elettromeccanico, czyli Eksperymentalny Model Elektromechaniczny.
My wiele dowiedzieliśmy się ze strony: pieing.cafe
Księgarnia Aqua Alta w Wenecji
Nocleg: 56 €.
12.07.2022 wtorek - Cinque Terre
Moim marzeniem było od jakiegoś czasu odwiedzenie Cinque Terre, które nigdy do tej pory nie było „po drodze”. Cinque Terre to fragment riwiery liguryjskiej, na którym znajduje się pięć miejscowości: Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore. Żeby uważnie odwiedzić je wszystkie potrzebny byłby czas i pewnie inna pora roku. My tego nie mamy. Znów mały research w internecie i już wiemy, że miasteczka najłatwiej zwiedzać pociągiem, ze stacji: Levanto lub La Spezia. W naszym przypadku wybór pada na Levanto. I tu znów uwaga dla zestawów: samochód + przyczepa. Zjazd z autostrady do Levanto, mimo, że droga w sumie bezpieczna i dosyć szeroka (mimo paru ostrych zakrętów na trasie) ma duże różnice poziomów na dosyć krótkim odcinku. Po drodze znów mała przygoda – na pierwszym z wytypowanych przez nas kempingów brak miejsc. Z łatwością za to logujemy się na kolejnym - Collina San Michele. Oba kempingi mają dosyć wąskie dojazdy (przy czym ten pierwszy ma dojazd na szerokość jednego pojazdu, ale na krótkim dystansie, więc można pieszo wyprzedzić zestaw i powiadomić kierowcę o stanie na drodze ?). Szybki posiłek i dalej w drogę. Do dworca mamy około 15 minut na nogach. Udaje nam się kupić bilet, a pociąg podjeżdża w ciągu 5, dosłownie, minut. Należy jednak zwracać uwagę, na jakich stacjach zatrzymują się pociągi, bo nie każdy zatrzymuje się na każdej (co byłoby, w gruncie rzeczy, najlogiczniejsze). Bilety można swobodnie kupić w automatach na stacjach. Ich obsługa jest intuicyjna.
Cinque Terre - Vernazza
Zdajemy sobie sprawę, że o tej godzinie nie damy rady zobaczyć wszystkich miasteczek – w planie mamy dwa: Vernazza i Manarola. Po wyjściu z pociągu już jesteśmy zachwyceni. Słońce jest w idealnym miejscu na niebie, a my nie możemy przestać zatrzymywać się, zachwycać i robić zdjęcia. Kolorowe budynki i parasole w kawiarenkach ustawione ciasno, by chronić klientów przed słońcem wyglądały niesamowicie. W Vernazza zastał nas zachód słońca, więc zastanawiamy się czy warto ruszać dalej. Ale kiedy znów tu będziemy? Jedziemy! Docieramy do Manaroli i choć zastał nas już zmierzch, wiemy, że zrobiliśmy dobrze. Smartfony dają radę robić zdjęcia nawet po ciemku, a my znów w zachwycie. Normalnie pewnie nie doświadczylibyśmy zwiedzania Cinque Terre po zmroku. Rewelacja! W obu odwiedzanych przez nas miasteczkach łatwo dostać się pieszo do punktów, z których można zrobić naprawdę fantastycznie zdjęcia z widokiem na tarasowo ułożone budyneczki i podziwiać ich panoramę. Szkoda, że nie możemy zostać dłużej… Może kiedyś znów wrócimy, tym razem nasycić się widokami. Kolejny udany dzień.
Przejechane: 380km | Nocleg: 66 €
13.07.2022 środa - Piza, Livorno
Wyruszamy z domkiem dalej. Dziś już musimy dojechać do Livorno. Kolejnego dnia wypływamy o 9.00. Prom nie poczeka. Szybki rzut oka na mapę i postanawiamy zrobić Dziewczynom niespodziankę – kierunek Piza i jej Krzywa Wieża. Nie mieliśmy w planach, ale jest tak po drodze, że żal by było odpuścić. W drodze oczywiście „idą” anegdoty, jak było za pierwszym razem, gdy ją ujrzeliśmy. Parkujemy na miejskim parkingu w strefie bezpłatnego parkowania i idziemy do wieży. Na miejscu nic się nie zmieniło, wieża jak była krzywa tak dalej jest ?. Dumna, majestatyczna, nieco zadufana w sobie ?. Nie możemy się oprzeć i robimy standardowe fotki z tego miejsca, czyli podpieramy wieżę, żeby nie upadła. Szczególną frajdę sprawia to Dziewczynom. Dobrze, że potrafią tak cieszyć się drobiazgami. Na jej szczyt się nie wybieramy, wystarczy nam obejrzenie jej z perspektywy gruntu. O 18.00 jesteśmy w porcie, wszak jeszcze czeka nas spacer po Livorno.
Spanie w porcie, pod warunkiem, że ma się wykupiony bilet na prom, jest nieodpłatne. Decydujemy się na taką opcję, bo prom jest rano, a przybycie dwie godziny przed jego odpłynięciem z jakiegokolwiek bliskiego kempingu byłoby dosyć stresujące. Na miejscu poznajemy Niesamowitego Człowieka – Pana, który mieszka w Niemczech, ale jest Polakiem. Snuje niesamowite historie ze swojego życia, których słucha się jak dobrego audiobooka. Pozdrawiamy serdecznie!
Warunki są takie sobie, choć dla kamperów jest możliwość spuszczenia szarej wody i uzupełnienia świeżej. Ciepło nagrzanego asfaltu podgrzewa nam przyczepę przez całą noc. Od tego dnia nie będzie już w nocy lepiej…
Idziemy na spacer. Niesamowite jest to, że widzieliśmy już tyle miast i miasteczek i każde z nich jest tak bardzo niepowtarzalne. W Livorno zachwycamy się kanałami, przy których stoją motorówki, wzdłuż kanałów niekończące się ciągi tawernianych stolików, przy których siedzą ludzie i biesiadują. Dobra atmosfera i zadowolenie odczuwane jest już z daleka. Szwendamy się bez celu, nie mamy planu miasta ani punktów, które chcielibyśmy w nim koniecznie zobaczyć. Trafiamy jednak na cytadelę, która zamieniona jest w wielki ogród, podzielony na części. Niby w każdej z nich się piknikuje i miło spędza czas, ale w każdej z nich inaczej. W jednej rozstawione są sceny (może później będzie koncert albo dyskoteka?), w drugiej parę stolików z widokiem na miasto, w trzeciej mnóstwo młodych ludzi siedzi na kocach i przy ławach nad fosą, kolejna - dla dzieci i ich rodziców – dla dzieci oświetlony małpi gaj, dla rodziców stoliczki i foodtracki. Oby więcej takich miejsc ?
Przejechane: 139km | Nocleg: 0 €
Mimo, że spaliśmy w porcie, nie byliśmy pierwsi do wjazdu. Udało nam się mimo to dosyć szybko załadować i już chwilę później byliśmy na pokładzie. Prom z Livorno do Bastii na Korsyce płynie ok. 4,5 godziny. To jednocześnie i mało, i dużo. Wybraliśmy opcję przeczekania trasy na pokładzie. Na początku nie jest źle, siedzimy w cieniu, a delikatny wiaterek nie daje nam odczuć upału. Ale im bliżej południa i Bastii tym gorzej ?, na ostatnie pół godziny przenosimy się do środka, pod podkład, i dajemy sobie odpocząć w klimatyzowanym pomieszczeniu. O 13.30 dopływamy. Szybko udaje nam się zjechać z pokładu. Paweł miał wybrany kemping, więc od razu na niego jedziemy, zostawiając sobie miasto i jego zwiedzanie na później. Mamy pierwszą niespodziankę, pierwsze przewyższenia i pierwsze przegrzanie silnika na Korsyce. Na szczęście podjazd nie jest długi, bo do kempingu z Bastii jest niecałe 20 km. Zjeżdżamy na Camping U Sole Marinu. Mały, przytulny, z niewielką, kamienistą plażą, na której jest sporych rozmiarów klif, dający od pewnego momentu dnia cień na części plaży. Cień plus niewielki wiaterek od morza to idealne połączenie. Dla nas bajka. Wilgotność powietrza tak duża, że nie ma na naszych ciałach suchego miejsca. Wyjściem z sytuacji jest kąpiel w morzu.
Przejechane: 23 km | Nocleg: 46 €
Postanawiamy nie ruszać się z miejsca aż do wieczora. Na wieczór planujemy spacer po Bastii. Przy okazji będzie można przyjrzeć się uważniej widokom, które mijaliśmy już wcześniej jadąc na kemping drogą D 81. Cały dzień chillujemy na plaży i przy przyczepie. Około 18.00 zbieramy się i wyruszamy na podbój miasta. Parkujemy w samym centrum i swój spacer zaczynamy od Place du Marche, dalej idziemy kierując się w stronę Twierdzy. Zadziwia nas to, co obserwujemy już od jakiegoś czasu, ludzie biesiadują, gdzie mogą. Spędzają czas ze sobą we wszystkich możliwych tawernianych, restauracyjnych i kawiarnianych miejscach. Sama twierdza to też obecnie nic innego, jak stare miasto z historycznymi domami, z których „wylewają się” na brukowane uliczki stoliki i stoliczki. W samej twierdzy znajduje się parę miejsc widokowych, z których można zrobić piękne zdjęcia na miasto i nie tylko. Sama Bastia, przynajmniej w pobliżu twierdzy, robi jednocześnie i dobre i złe wrażenie. Fascynuje nas ciasna zabudowa budynkami, na nasze oko z lat 50 i 60 XXw, obdrapanych, z zewnętrzną kanalizacją i „balkonowymi” ubikacjami. Czujemy się jak w slumsach. Ale wystarczy klika kroków, by przenieść się na odrestaurowany deptak, nad którym zawieszone są dekoracyjne lampki. Dzielnica przyportowa już bardziej zorganizowana, z niższą i uporządkowaną zabudową. Dużo wrażeń…
Bastia
Przejechane: 43 km | Nocleg: 46 €
Jedziemy na typową objazdówkę. Wszak wskazujący na Genuę (no prawie) „palec” Korsyki to jedno z „must see” tej wyspy. Nie możemy go pominąć. Żeby nie powtórzyć znów tej samej trasy do Bastii, którą robiliśmy przez dwa kolejne dni zastanawiamy się, czy nie objechać półwyspu zgodnie ze wskazówkami zegara, ale od Klub Miłośników Przygód dla Mieszczuchów „Ciasto Marchewkowe i Kawa” dowiadujemy się, że na „czarną plażę” najlepiej dotrzeć na zachód słońca, więc wybieramy trzecią opcję i zanim pojedziemy w stronę półwyspu udajemy się, do opisywanego w przewodnikach, Kościoła San Michele de Murato. To romańskie, architektoniczne maleństwo. Ma ciekawy, charakterystyczny wygląd: zbudowany jest z białych wapieni i zielonych serpentynów, które kontrastowo układają się w ciekawą mozaikę. Następnie kierujemy się w stronę Bastii. Miasto przejeżdżamy i kolejny przystanek robimy w Erbalundze. Ponieważ pora jest już lunchowa, w przydrożnej piekarence kupujemy kanapki, które zjadamy przy ruinach wieży genueńskiej z malowniczym widokiem na mały port. Macinnagio mijamy i jadąc w najdalszy punkt, w jaki można dotrzeć samochodem, robimy po drodze sporo przystanków na podziwianie widoków. Między innymi docieramy na punkt widokowy Rogliano z widokiem na małą wysepkę Girolgia. Z ciekawości zjeżdżamy do Gai, gdzie ruch turystyczny umarł, mimo, że nie ma gdzie zaparkować. Potem gubiąc drogę do Tollare jakimś cudem znajdujemy się na szlaku do Semaphore du Cap Corse, ale przestraszeni nieco drogą (jest przeraźliwie wąska i niezbyt dobra) i tym, że nie wiemy, czy czasem nie jest drogą pieszą, wycofujemy się. Ostatni postój robimy przy czarnej plaży pod Nonza. Szkoda, ale nie zwiedzimy już miasteczka. Być może dalibyśmy jeszcze radę czasowo, ale jesteśmy wykończeni trasą. Kiedy dojeżdżamy do Nonzy upiorne, ale jednak wrażenie robią nieczynne już budynki kopalni azbestu. Stąd też piasek ma czarny kolor. Jest atrakcyjny, bo niespotykany, jednak dużo cieplejszy niż jasny. Nie mam pojęcia, jak w ciągu dnia ludzie wytrzymują plażowanie. Podobno azbest jest groźny dopiero po przetworzeniu. Do zachodu słońca jeszcze trochę brakuje, niemniej jednak zdjęcia wychodzą spektakularnie. Pakujemy się do samochodu i wracamy na kemping.
Cap Corse warto objechać. Przewodniki internetowe i papierowe nie kłamią. Mimo krętych dróg. Widoki zapierają dech w piersiach. Mijane miasteczka, zawieszone często wysoko nad klifami wyglądają jak perełki nanizane na łańcuch drogi. Ich historyczna zabudowa to dodatkowy atrybut tej wycieczki. Nie sposób zatrzymać się wszędzie, gdzie by się chciało. Jednodniowy objazd półwyspu to tylko pobieżne poznanie tego regionu.
Przejechane: 165 km | Nocleg: 46 €
17.07.2022 niedziela – Calvi, Sant’ Antonio
Nie po to jesteśmy 1600 km od Polski, żeby siedzieć na kempingu albo na plaży ?. Trzeba coś pooglądać. Celem wycieczki jest Calvi – miasto na północnym zachodzie Korsyki. Kusi nas Cytadela. W sumie, przy wysokich temperaturach, opcja przemieszczania się w klimatyzowanym samochodzie wydaje się bardzo kusząca. Do Calvi, z miejsca, w którym nocujemy, mamy do przejechania około 80km. Po Cap Corse mamy mniej więcej pojęcie już o tym, jak piękne są tu widoki. Nie sposób zobaczyć wszystkiego, dotrzeć do wszystkich miejsc, które są tego warte ani sfotografować każdego widoku, jaki byśmy chcieli. Postanawiamy nie zatrzymywać się nigdzie po drodze (ewentualnie na fotki…). Po około dwóch godzinach docieramy do naszego celu. Miasteczko jest bardzo urokliwe, przyciąga – mimo upałów – masę turystów, którzy podobnie jak my usiłują cieszyć się tym, na co patrzą ?. Z parkingu przy porcie (płatnym) wąskimi, zapełnionymi straganami i sklepikami z pamiątkami, docieramy do Cytadeli. W jej murach wybudowane jest małe miasteczko, poprzecinane wąskimi, brukowanymi uliczkami. Z jej wnętrza rozpościerają się piękne widoki: z jednej strony na morze i miasto, z drugiej na port z mnóstwem motorówek i jachtów, z trzeciej - na góry (w tym, najwyższą na Korsyce: Monte Cinto, 2706 m n.p.m.). 1.5h wystarczyło nam, by – pewnie nieco pobieżnie – pozwiedzać miasteczko. Ruszamy dalej, ale tym razem chcemy choć trochę „poczuć” rejon Balagne i w związku z tym jedziemy wyżej – w góry. Nie mamy celu, ale im wyżej się wspinamy tym bardziej jesteśmy zachwyceni widokami na zatokę i miasteczka przyczepione do skał. Za każdym zakrętem inne. Celem jest powrót do domu inną drogą. Chcielibyśmy w każdej mieścinie się znaleźć i każdą podziwiać. Naszą uwagę przyciągają zabudowania wysoko ponad innymi, obieramy sobie je jako cel. Kiedy sceptycznie podchodzimy do możliwości zaparkowania swobodnie w takim miejscu, naszym oczom ukazuje się ogromny (jak na takie warunki) parking przy kościele. Sant’ Antonino nas zachwyca labiryntem krętych uliczek, tunelików i tarasów oraz widokiem 360 st. na okolicę. Wow! Zjeżdżamy do L’ile Rousse i wracamy do domku.
Przejechane: 175 km | Nocleg: 46 €
18.07.2022 poniedziałek - Ponte-Novo, Corte, Wąwóz Restonica
Być może był to najlepszy kemping, na jakim udało nam się być w czasie tej podróży po Korsyce. Cztery, aż cztery noce w jednym miejscu! Bliskość morza, kameralna plaża, z dala od zgiełku i tłumów, intymne parcele i piękne zachody słońca. Czas ruszać w dalszą drogę, bo jeszcze duuuużo do zobaczenia. Dziś przemieszczamy się do Corte. Przy tych upałach przejazd w klimatyzowanym samochodzie to rarytas. Choć wiemy, że dużo górek przed nami. Pierwsze ostrzeżenie, że silnik gorący i wymaga redukcji prędkości pojawia się już po paru kilometrach. Wszak musimy wrócić do Bastii. Brak tu innych dróg, którymi można się przemieszczać z przyczepą. Zdajemy sobie też sprawę z tego, że choć droga nr T20 to tranzyt z Bastii do Ajaccio to jednak przewyższeń będzie sporo. No cóż, wtedy klimatyzację zamieniamy na otwarte okna. Dobre i to ?. Po drodze do Corte odwiedzamy dla Korsykanów ważne historycznie miejsce – Ponte-Novo. To ten most miał stanowić zaporę dla Francuzów w 1769r. Zabytkowy most, dziś w ruinie po bombardowaniu podczas II wojny światowej. Do Corte docieramy po południu. Camping la Restonica w samym sercu miasta, ale jego usytuowanie – w dziurze (dosłownie) zieleni – sprawia, że nie czujemy, jakbyśmy byli w mieście. Dodatkowo, przez kemping przepływa rzeka, co powoduje, że można trochę odetchnąć od upału. O dziwo, bliskość rzeki, o czym przekonujemy już później w nocy, powoduje spadek temperatury do „zabójczych” 20 stopni!
Kusi nas przejażdżka do Wąwozu Restonica, gdzie, jak piszą, temperatury są zwykle dużo niższe niż w mieście, ale musimy poczekać do 17.00. Wyczytaliśmy, że ruch w górę wąwozu w godzinach popołudniowych jest otwierany dopiero o tej godzinie. Domyślamy się, że droga jest na tyle wąska, a ilość samochodów zjeżdżających do miasta na tyle duża, że to zwykłe dbanie o bezpieczeństwo. Faktycznie, jadąc chwilę po siedemnastej mijamy się ledwie z kilkoma pojazdami (choć wszyscy obiecali nam tłumy ?), a i światło słoneczne jest odpowiednie do robienia zdjęć. Droga jest faktycznie wąska i kręta, czasem prowadzi nad stromymi brzegami bez zabezpieczeń. To najwęższa droga, jaką jechaliśmy podczas całej naszej wycieczki po Korsyce. Górny parking niezbyt duży i o godzinie naszego przyjazdu zamknięty. Ale już wtedy jest sporo innych miejsc do zaparkowania. Faktycznie temperatury dają wytchnienie. Całe 28 st. w dzień. Oszałamiające obniżenie…. ?. Po zrobieniu zdjęć siadamy nad brzegiem strumienia i delektujemy się chwilą. Droga warta wysiłku. Widoki oszałamiające. Bliskość wysokich szczytów budzi respekt. Trochę żałujemy, że podejście do Jezior: Melo i Capitellu jest już, z uwagi na godzinę, niemożliwe. Może następnym razem… Wracamy nie mijając po drodze już żadnego samochodu, a więc całkowicie bezpiecznie.
Corte
Na kempingu chwilę odpoczywamy i dochodzimy do wniosku, że skoro Stare miasto Corte jest tak blisko to warto zwiedzić je dziś, a nie jutro, kiedy temperatury znów osiągną pułap trudny do zniesienia. Rozpoczynamy mozolną wędrówkę w górę. To kolejne miasteczko, do którego zabytkowej części trzeba podejść i które cofa nas w czasie. Wąskie, brukowane uliczki i jego zabudowa nie zmieniona od wieków powoduje, że znów jesteśmy urzeczeni. Idziemy dłuższą drogą, by spojrzeć na zbieg dwóch rzek: Tavignano i Restonica. Od tego właściwie miejsca rozpoczynamy wspinaczkę. Idziemy ulicą Pieraggi, mijamy Plac Paoli, na którym stoi jego pomnik, idąc wciąż w górę docieramy do Placu Gafforiego, również zwieńczonego jego pomnikiem. Patrząc w górę ulicy ze schodami możemy dostrzec dom, w którym urodził się starszy brat Banapartego, Józef. Idąc w kierunku Belvederu – punktu widokowego, mijamy, ponoć najstarszy w Europie, sklep (rok założenia na szyldzie to 1800). Niestety o tej godzinie już zamknięty, ale może to i dobrze, bo przynajmniej nie ma tłumu turystów i możemy sobie go spokojnie obfotografować. Ostatecznie docieramy do, znajdującego się chyba najwyżej w mieście, punktu widokowego. Stamtąd robimy, już nocne, zdjęcia miasteczka i jego najbliższych okolic. Delektujemy się tym widokiem. Czas nieubłaganie płynie. Na powrocie mijamy jeszcze Fontannę Czterech Dział i kupujemy lody. Miasteczko tętni życiem, każdy jego zakątek wypełniają knajpiane stoliki, przy których siedzą ludzie. Gra muzyka, gdzieniegdzie na żywo, słychać ożywione dyskusje ludzi. Czasem można im zajrzeć do talerza… ?
Przejechane: 116 km | Nocleg: 50 €
19.07.2022 wtorek - Przełęcz Vizzaviona, Ajaccio
Dziś Ajaccio. Ale zanim tam dotrzemy, musimy wspiąć się z naszym domkiem na wysokość 1163m.n.p.m., bo taką wysokość n.p.m. ma Przełęcz Vizzaviona. I tak, jest to droga tranzytowa, po której jeżdżą tiry. I jeśli ktoś myśli, że jest tam chłodniej, to się myli. Na samej przełęczy niewiele widać, za to jadąc drogą T20 w jej kierunku mija się po drodze piękny punkt widokowy Pasciola, z dużym parkingiem, z którego rozpoczynają się piesze szlaki w okoliczne góry i doliny. Z punktu doskonale widać Fortecę Pasciola. Jesteśmy zachwyceni widokami po drodze. W Ajaccio (a właściwie nieco za, jadąc w kierunku Porto) mieliśmy wybrany Camping Barbicaja, ale niestety nie dane nam było na nim gościć. Wszystkie miejsca zajęte lub zarezerwowane. Mając na uwadze informacje, że lepiej nie poruszać się z przyczepą zachodnim wybrzeżem drogą, która nie jest oznaczona na mapie jako czerwona, pozostało nam przemieścić się w kierunku przeciwnym. Niestety, główne drogi na Korsyce, prowadzą przez miasta, ich centra, w żaden sposób ich nie omijając. Więc przedarcie się ponownie przez Ajaccio zabrało nam trochę czasu. Ostatecznie zatrzymujemy się na Campingu Benista. Podobno ma 4****, ale chyba tylko na szyldzie. Wygląda tak, jakby ktoś próbował reanimować projekt, który czasy świetności (owszem, widoczne) ma już za sobą. Jak się dobrze przyjrzeć, to widać, za co mógł otrzymać tak wysoką punktację, ale teraz to już naprawdę wymaga remontu, i to grubego. Plusem jest to, że choć stanowiska nie są takie małe, nikt się obok nie rozbija. Przydział jest odgórny i chyba recepcjonista wie, jak rozdzielić miejsca, żeby każdy był od siebie daleko. Kolejny plus to dużo drzew i krzewów, które stanowią realną osłonę przed słońcem. A…. i basen. Tak, to odrobina luksusu. Więcej plusów nie pamiętam…
No cóż, już wiemy, że miast nie da się zwiedzić inaczej, jak wieczorem. Inaczej krążenie po nagrzanych ulicach i wśród oddających ciepło budynków, stałoby się katorgą. Wyruszamy na zwiedzanie Ajaccio około dziewiętnastej. W miarę szybko znajdujemy parking (przy wybrzeżu, trochę dalej od centrum) i wyruszamy na podbój miasta. Nie mamy konkretnego celu, chcemy poczuć jego klimat i zajrzeć w jego zakamarki. A i tak, jak się okazuje, oglądamy jego główne punkty turystyczne. Pierwszy przystanek robimy przy małej, a jednak, katedrze. Mijamy ją i wchodzimy w ścisłe stare miasto. Chcemy zlokalizować dom w którym urodził się Bonaparte (szczególnie Edyta jest zaciekawiona), zmienione obecnie na muzeum. Tego dnia już zamknięte, ale zamierzamy je zwiedzić. Przechodzimy na główny plac starego miasta – Place Foch - na którym wznosi się posąg Napoleona. Z tego miejsca kierujemy się na Plac de Gaulle. Zaciekawia nas wisząca nad skrzyżowaniem ogromna korona, która zapala się o zmierzchu. Specjalnie czekamy na ten moment. Została nam Cytadela, ale po drodze planujemy jeszcze przejść się do portu, gdzie oprócz zwykłych motorówek, zacumowane są luksusowe jachty. Każdy wybiera ten, który chciałby mieć. Obok portu wciąż rozłożone są stoiska pełne biżuterii, ręcznych wyrobów i, niestety, tandetnych, plastikowych zabawek. Zaciekawiają nas portmonetki i żółwiki wykonane z trawy. Nie jesteśmy stanie przejść obok nich obojętnie i tym sposobem Dziewczyny powiększają swoją kolekcję. Już w pełną nocą docieramy do Cytadeli a potem na parking. O 22.00 wciąż jest temperatura powyżej 30 st.
Przejechane: 128 km | Nocleg: 57 €
20.07.2022 środa - Wąwóz Spelunca, Porto, Les Calanches
Przyjechaliśmy do Ajaccio głównie po to, by móc zrobić podróż w kierunku Porto, Wąwozu Spelunca i słynnych skał Calanches. Czeka nas znów sporo zakrętów i zwężeń na drodze, ale klimatyzacja w samochodzie kusi. Plan jest taki: mimo, że do Wąwozu musimy przejechać przez Calanches, to jednak dokładnie chcemy je zobaczyć w drodze powrotnej, kiedy słońce będzie już po „właściwej stronie” i pięknie (jak zapowiadają w przewodniku) oświetli czerwone skały. Kiedy jednak do nich docieramy, zachwycamy się nimi tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie nie zrobić przystanku. Jadąc dalej drogą w kierunku Porto odbijamy w prawo na drogę D84 i wjeżdżamy w kolejny kosmiczny krajobraz – Wąwóz Spelunca. Góry tworzą głębokie doliny, droga prowadzi wyciosaną w skałach wyrwą. Jest dosyć szeroka, ale kręta i pnie się stromo pod górę. Towarzyszą nam kozy, które zupełnie nieśpiesznie przecinają drogę przyglądając się kolejnym podróżnym. Są wszędzie. Kalkulujemy, czy damy radę dotrzeć jeszcze do Przełęczy Vergio, ale stwierdzamy, że nie chcemy potem po ciemku wracać drogą do Ajaccio. Wracamy, ale żeby urozmaicić sobie powrót, skręcamy do miejscowości Ota. Drogi na Korsyce poprowadzone są naprawdę w zaskakujący sposób. Podziwiając widoki zastanawiam się jednocześnie nad kunsztem budowniczych dróg i domów w miejscowościach jakby zawieszonych nad przepaściami. Jestem zaskoczona, że tętnią one wciąż życiem i rządzą się swoimi prawami, wyznaczonymi pewnie przez pory roku i wynikające z nich zbiory, dające przysłowiowy chleb żyjącym w nich mieszkańcom. Nie sposób nie zajrzeć do Porto, którego zatoka jest wpisana na przyrodniczą listę UNESCO.
Marine de Porto
Miasteczko pełne jest punktów oferujących rejsy i nurkowanie wzdłuż wybrzeża Parku Scandola. Trochę żałujemy, że nie mamy czasu, by popłynąć, ale coś przecież trzeba zostawić na później. Na pocieszenie jedziemy w kierunku Calanches, zatrzymujemy się na parkingu przy Głowie Psa (tak, udaje nam się ją odnaleźć wśród tych wszystkich formacji skalnych) i wyruszamy na godzinny spacer do Skały Chateau Fort, by na własne oczy zobaczyć piękno Zatoki. Czerwień Calanches w zachodzącym słońcu prezentuje się niebywale. Nasyceni widokami, napełnieni wspomnieniami wracamy do naszego domku.
Przejechane: 220 km | Nocleg: 57 €
21.07.2022 czwartek - muzeum Bonaparte
Muzeum chcieliśmy zobaczyć już w środę. Niestety, gdy do niego dotarliśmy dzień wcześniej, okazało się, że zwiedzających jest tak dużo, że kolejne wejście jest dopiero po przerwie, która trwa tutaj do 13.30. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Tym razem wstajemy na tyle wcześnie, by dotrzeć do Domu Bonapartego z zapasem czasowym. Paweł wysadza nas wcześniej z samochodu, żebyśmy mogły wejść szybciej i, o dziwo, choć przychodzi 10 minut po nas, musi czekać 30 minut na wejście. My właściwie weszłyśmy „z ulicy”. Dom to ciekawostka, zrobiono wszystko, by zainteresować zwiedzających, choć jak mówi sam audioguide, wszystko w tym domu jest odtworzone lub sprowadzone skądś. Jest parę mebli „z epoki”, z czasów, gdy dom został na nowo urządzony przez Panią Bonaparte, po powrocie z wygnania. W oryginale mamy niewiele szczegółów lub przedmiotów. Jest pokój, w którym spał Bonaparte po powrocie z Neapolu, ale to nie jego łóżko w nim stoi. Jest salon z pięknymi wnętrzami, ale wiernie odtworzony, są meble ludwikowskie, ale przywiezione z Włoch. Jest nawet pokój, w którym Napoleon się urodził i otwór w podłodze (ten chyba jest prawdziwy), którym się Bonaparte wymknął, gdy przyjechały po niego wojska Pascala Paoli. Ale dla zachwytów Edyty i samej historycznej wartości tego miejsca, stąpania po schodach i posadzkach, po których chadzał sam Bonaparte, było warto.
W okolicach Ajaccio zostało nam jeszcze jedno miejsce godne uwagi – cypel Parata i widok na wyspy Sanguinaires. Choć upał doskwiera już znaczny to jednak decydujemy się zostawić samochód na parkingu i zrobić paręset metrów pieszo, by kliknąć kilka zdjęć cudownym widokom.
Dzięki uprzejmości pracowników kempingu nie musieliśmy zwiedzać z przyczepą. Czekała na nas w zacienionym miejscu. Szybka kawa, zapinamy przyczepę i udajemy się do Bonifacio. Celem jest ulokowanie się na miejscówce noclegowej i zrobienie sobie reszty dnia wolnego od oglądania czegokolwiek. Dojechaliśmy do Campingu des Iles. I niestety dostajemy miejsce na placu dla kamperów w tranzycie, tuż przy drodze. Nie jest najlepsze i będziemy musieli je rano, niestety, zmienić. Pozostaje nam delektować się czasem wolnym i nadzieją, że LTE pozwoli nam obejrzeć mecz siatkówki naszych w Lidze Mistrzów ?
Muzeum Napoleona Bonaparte w Ajaccio
Przejechane: 175 km | Nocleg: 51 €
Zmieniliśmy miejsce, o tyle lepsze, że nie przy drodze. Kemping okazał się ogromny, z wieloma „piętrami” i uliczkami. A mimo to tak podzielony na części, że udało mu się utrzymać kameralną atmosferę. Wydaje się być pełny. Jak to jest, że kiedy tylko wjeżdżamy do krajów innych niż Polska, Czechy i Słowacja od razu trafiamy w miejsca, gdzie, nawet przy dużej ilości osób, około 22.00 jest cisza jak makiem zasiał? Nawet jeśli grupka znajomych siedzi obok i rozmawia to robią to na tyle cicho, że nikomu to nie przeszkadza.
Bonifacio zaplanowaliśmy na późne popołudnie. Do tego momentu laba i pływanie w basenie. Musieliśmy jednak pilnować czasu, bo chcieliśmy wejść na Schody Króla Aragonii, które są zamykane, według internetu, o 19.30. Nie wiedzieliśmy, jak będzie z parkowaniem, bo znaleźliśmy na ten temat wiele informacji w sieci, więc wybraliśmy się z zapasem czasowym. Zatrzymaliśmy się na parkingu nr 5 (właściwie, dosłownie, na szczycie miasta). Stwierdziliśmy, że skoro mamy płacić, to czemu nie spróbować na samej górze. Kto wie, czy nie wyszło najtaniej, bo zapłaciliśmy za cały postój 7 euro. Wprawdzie nie przeszliśmy się głównymi schodami z dolnego do górnego miasta, ale przy tej pogodzie wystarczyły nam schody Króla ?. No właśnie – schody, bo od nich zaczęliśmy naszą wędrówkę po mieście. Jedni nie widzą w nich nic, oprócz wysiłku, który trzeba włożyć, żeby po nich zejść i wyjść, inni uważają za coś, czego absolutnie nie można przegapić. My zaliczamy się do tej drugiej grupy. Głównie dlatego, że lubimy wyzwania, przy których można poczuć trochę historii i przy okazji obejrzeć piękne widoki. Faktycznie schody są strome, nierówne, wykute w skale, na której spoczywa miasto i dosyć wąskie, co stwarza kłopot w czasie mijanki (by the way, ciekawe, jak oni radzili sobie z tymi mijankami w czasie CoVid-19?). Jednak te nierówności, ta stromość i ta skała – biała – tworzy to miejsce. Kiedy już po nich zejdziemy (całe 187 stopni – zweryfikowaliśmy) możemy pójść dalej galerią wykutą w skale, prowadzącą podobno do źródła pitnej wody, niestety obecnie w pewnym momencie (ciekawe, dlaczego akurat takim) się kończy. Z nami nie było wielu chętnych, więc mogliśmy zrobić sobie całkiem samotne zdjęcia z widokiem na klify wybrzeża. I niestety, droga powrotna. Powoli, jednostajnie, swoim tempem nawet udało się je „zrobić” na raz. Jednak na górze trzeba było odpocząć i wyrównać poziom wody w organizmie.
Niespiesznym krokiem zaczęliśmy przechadzać się wąskimi, brukowanymi uliczkami starego miasta. Kolejne, które warto odwiedzić będąc na Korsyce. Obeszliśmy całe w szerz i wzdłuż, wyszliśmy poza mury miasta, by spojrzeć na port, wcinający się głęboko zatoką (której podobno niestraszne najstraszniejsze sztormy) w ląd. Z wysokości prezentuje się chyba najokazalej. Na koniec zawędrowaliśmy na cmentarz, który znajduje się w najbardziej na północ wysuniętej części miasta. Cmentarze na Korsyce budowane są w specyficzny sposób i w specyficznych miejscach. Mieszkańcy wyspy dbają o prochy swoich bliskich i budują im grobowce w najpiękniejszych miejscach, z pięknymi widokami. Są to najczęściej budowle rodzinne. W tym konkretnym przypadku cmentarz wygląda jak przedmieścia willowe, gdzie ścieżki to aleje (z nazwami, co pewnie znacznie uławia orientację), a groby jak małe domy a nawet pałacyki.
Bonifacio
W drodze na kemping, jadąc D260, po wyjeździe z miasta warto się udać jeszcze na punkt widokowy, z którego widać piękną panoramę miasta i znajdujące się pod nim klify. Należy pamiętać jednak, że po południu lub wieczorem nad miastem jest słońce i zdjęcia robione o tej porze dnia będą miały zupełnie inny charakter a miasta niewiele będzie widać.
Przejechane: 15 km | Nocleg: 51 €
23.07.2022 sobota - na wschodnie wybrzeże
Zachęceni opisem, że Bonifacio jest najlepiej oświetlone rano i do południa. Postanawiamy rano przejechać się na wspomniany wyżej punkt i wykonać zdjęcia ze słońcem. Naprawdę warto. Podjeżdżamy jeszcze w stronę latarni, ale nie decydujemy się na pójście do niej pieszo. Zadowalamy się zdjęciem z ostatniego miejsca, do którego można dojechać. Wracamy na kemping, niespiesznie pakujemy przyczepę i udajemy się w stronę wschodnią wyspy, by zażyć trochę wakacji i spokoju, popływać w morzu i posiedzieć na plaży.
Wschodnie wybrzeże wygląda nieco inaczej niż zachodnie. Droga ciągnąca się wzdłuż wybrzeża jest łagodna. Mieliśmy wyobrażenie, że droga główna będzie drogą szybką, omijającą miasteczka. Nic z tego. Droga wprawdzie jest szeroka i nie tak kręta jak na zachodzie, nie jest jednak drogą szybką. Faktem utrudniającym poruszanie się jest jej zatłoczenie (przynajmniej w sezonie letnim). Poruszamy się jednak płynnie (poza rzadkimi korkami wywołanymi zwężeniem lub światłami drogowymi).
Przejechane: 92 km | Nocleg: 88 €
24.07.2022 niedziela - dzień nad morzem
Kemping, który wybraliśmy należy do tych z wyższej półki. Zależało nam na przyjemnym otoczeniu, dostępie do różnych usług, plaży bezpośrednio przy kempingu i przyzwoitej łazience. To wszystko znaleźliśmy na Campingu Arinella Bianca. Ku naszemu zaskoczeniu, przy zakwaterowaniu okazało się, że Pani z recepcji ma nam do zaproponowania tylko jedno miejsce i jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że to czwarty plac od wyjścia na plażę. Przy tej wielkości campingu lepiej nie mogliśmy trafić. Niedogodność polegała na tym, że mogliśmy być tam tylko dwie noce. W porównaniu z innymi mieliśmy naprawdę szczęście. Cały dzień spędziliśmy w jednym miejscu, nie wychodząc poza bramy, przechodząc z kąta w kąt, od czasu do czasu zaglądając na plażę, która była bardzo przyjemna. Pod stopami parzył piasek, a zejście do wody było łagodne. Tylko z poszukiwań nurkowych nici, bo dno podobno mało ciekawe ?.
Nocleg: 88 €
25.07.2022 poniedziałek - kolejny camping i kolejny dzień nad morzem
No cóż, musimy opuścić to miejsce. Może i dobrze, bo trochę „dawało po kieszeni”. Postanawiamy przenieść się już do Bastii, miejsca skąd będziemy wypływać. Camping San Damiano, który się tam znajduje wydaje się być podobny do tego, z którego właśnie wyjechaliśmy. Znów pomykamy wybrzeżem (innej drogi przecież nie ma). Wysokie temperatury i wilgotność powietrza wciąż się utrzymują, co tworzy mieszankę pogody „nie do przeżycia”. Niestety kemping jest gorszy, dzielony na miejsca: budget, comfort i by the see. Nie da się wybrać konkretnego miejsca, wybiera się tylko strefę, automat losuje miejsce, pani zaznacza je na mapie ośrodka. Bierzemy comfort, bo budget jest przy samej drodze i trafiamy na parcelę z… drzewem pośrodku (mimo, że wklepaliśmy, iż jesteśmy car + caravan) i to takim, które daje nie za wiele cienia. Wszyscy głodni, ale wejście do nagrzanej przyczepy graniczy z cudem. Jakoś się ogarniamy w końcu – pomaga pójście pod zimny prysznic. Koniec końców idziemy nad morze, choć meduzy pływają przy brzegu (wiatr wieje od strony morza), ale po szybkiej kąpieli wracamy pod przyczepę, bo leżąc na rozgrzanym piasku czujemy się jak kiełbaski na grillu ?. Stwierdzamy, że na dzień kolejny musimy pojechać na jakąś wycieczkę, by pobyć trochę w klimatyzowanym samochodzie. Na szczęście na Korsyce nie jest trudno znaleźć blisko jakieś miejsce warte obejrzenia.
Przejechane: 89 km | Nocleg: 72 €
26.07.2022 wtorek – Morosaglia, Couvent d’Orezza
Po śniadaniu nic nie jest w stanie nas zatrzymać. Wsiadamy w samochód i jedziemy oglądać dom Pascala Paolego w Morosaglia. Paoli jest bohaterem narodowym walczącym o niepodległość Korsyki. Początkowo jedziemy znaną już nam drogą T20, potem skręcamy w drogę D615 i już serpentynami pniemy się do góry. Wciąż nas zastanawia, w jaki sposób ludzie mieszkający tak wysoko i z takim dojazdem (wąskim, krętym i często niezabezpieczonym) radzą sobie zimą. Widoki znów podnoszą nam adrenalinę. Słońce robi nam niespodziankę i chowa się za chmurę zawieszoną o szczyt jednej z pobliskich gór. Czy my słyszymy pomrukiwanie burzy? Temperatura spada aż do 29 st. (!) Co za szczęście. Na miejscu, w domu Paolego, obecnie muzeum, wita nas sympatyczna Pani, która niestety mówi po angielsku równie dobrze jak my, czyli nie jest w stanie opowiedzieć nam historii domu i Paolego, ale umie przekazać najważniejsze informacje. Muzeum składa się z trzech izb, w których prezentowane są różne przełomowe wydarzenia, które dotyczą zarówno samego przywódcy, jak i historii wyspy. Jest też parę pamiątek po tym niezwykłym człowieku (np. jego surdut, laska, szal i siodło). W tym samym budynku, wejście obok, znajduje się mała kaplica, w której są złożone jego prochy, sprowadzone z Anglii. Jeszcze kilka fotek z miasteczkiem i jedziemy dalej. Tym razem drogą nr D71. Prowadzi nas ona do bardzo malowniczych ruin klasztoru Couvent d’Orezza, który długo nie poddawał się różnym trudnościom aż do II wojny światowej. Widać, że był to niegdyś okazały budynek. W ścianach, które pozostały, wciąż widoczne są piękne rzeźbienia.
Morosaglia
Wracamy do głównej drogi. Zadowoleni z konstruktywnie spędzonego dnia wracamy do domku. Jesteśmy jeszcze na tyle wcześnie, że Dziewczyny korzystają z basenu (choć jak stwierdziła Iga, ludzi tyle, że właściwie służy tylko do tego, by się zamoczyć, bo ruszać się za bardzo nie da).
Przejechane: 120 km | Nocleg: 72 €
27.07.2022 środa – prom do Genui
Wstajemy o siódmej. Wszak o 11.00 prom, a w porcie trzeba być 2h wcześniej. Udaje nam się opuścić ostatnie miejsce naszego pobytu na Korsyce jeszcze przed 9.00. O 9.15 jesteśmy już w porcie. Wczesną godzinę wstania (jak na wakacje) rekompensuje nam temperatura. Nie osiąga jeszcze 30 stopni.
W porcie czekają nas dwie niespodzianki, na prom zaczynają wpuszczać dopiero o jedenastej (dla nas to spore opóźnienie), a po drugie, prom wymaga wjazdu tyłem. Paweł nie mógł się dogadać z panem co do ustawienia przyczepy, więc pan sam chwycił za kierownicę i idealnie wprowadził nasz pojazd we właściwe miejsce. Miał chłop oko ?.
W podróży mamy spędzić aż 7 i pół godziny, bo tym razem płyniemy do Genui. Niestety, mimo, iż kupujemy bilet na prom ponad tydzień wcześniej przed planowanym powrotem, to wyboru już nie mamy w zasadzie żadnego. Była to jedyna opcja, by wydostać się z Korsyki przed końcem urlopu. Wynika to z naszych gabarytów (na promie traktowani jesteśmy jako samochodu ciężarowy). Na promie zwykle znajdują się wygodne siedzenia dla podróżujących. Tym razem wybieramy wnętrze łodzi, słońca i temperatur mamy na razie dość. Czas upływa nam na oglądaniu filmów (wcześniej pobranych z Netflixa), czytaniu książek i drzemce. Kolejna niespodzianka czeka na nas już prawie przy samej Genui. Z głośników słyszymy informację, że prom jest na „stand-by’u”, bo nie ma dla nas miejsca w porcie. Faktycznie, po wyjściu na pokład obserwujemy aż 7 wypływających z portu dużych jednostek. Opóźnia to nasze wyjście z promu o kolejną godzinę. Na lądzie jesteśmy faktycznie o 20.30 (zamiast o planowanej według rozkładu 17.30). Bliskość lądu sprawia, że telefon łapie zasięg i wykorzystujemy czas na szukanie noclegu, co wcale okazuje się niełatwą sprawą. Na szczęście udaje nam się znaleźć całkiem niezłe – jak na nasze oczekiwania – miejsce: Camping Santa Vittoria
Przejechane: 68 km | Nocleg: 53 €
28.07.2022 czwartek – Muzeum Piaggio (Pontedera)
Ponieważ los zaprowadził nas do Genui, początkowo myśleliśmy o jej zwiedzeniu, a w drodze powrotnej do domu - Monachium. Tym razem zniechęca nas do tego pogoda odwrotna do tej, do której już prawie przywykliśmy, czyli deszcz. Chwilę się zastanawiamy, czy jednak nie wybrać zwiedzania w deszczu, ale jednak podejmujemy decyzję, że chcemy pojechać tam, gdzie nie udało nam się paręnaście dni wcześniej czyli do Pontedery, gdzie znajduje się muzeum naszej ulubionej marki skuterów: Vespy – Muzeum Piaggio. Musimy nadłożyć drogi i wrócić właściwie do miejsca, do którego według planów mieliśmy pierwotnie przypłynąć, ale skoro już jesteśmy we Włoszech to na pewno mamy bliżej niż z Polski ?. Muzeum to dwie hale i sklepik z pamiątkami, ale wypełnione wszystkim, co nam się niezmiernie podoba. Wstęp jest za darmo. W czasie, gdy tam jesteśmy, należy zabukować godzinę wejścia przez internet i zjawić się przed wejściem o czasie. Wcześniej nie wpuszczają. Na zwiedzanie pozwalają wejść na godzinę. Ale naszym zdaniem to za mało czasu, żeby przyjrzeć się wszystkim niuansom i różnicom oraz pooglądać modele skuterów ustawione w muzeum z różnych przyczyn: wyzwań, jakie na nich podejmowano, rocznic, z okazji których były produkowane, osób, których były właścicielami i deseni, w jakie zostały pomalowane. Sklepik jest naprawdę mały, towar nieźle przebrany, a pasjonatów, chętnych do zakupu pamiątek, sporo. My też z nimi wychodzimy ?.
Muzeum Paggio.
W miasteczku jest jeszcze Muzeum PALP, w którym jest wystawa prac Andy Warhola. Niestety, rezygnujemy i z powodu głodu, i z powodu upału. Następnym razem…
Pod wieczór znajdujemy naprawdę miły, mały i niedrogi Camping Lucciole Nella Nebia.
Przejechane: 372 km | Nocleg: 35 €
29.07.2022 piątek – wariant Valico A1, Jezioro Predil
Zmierzamy ku domowi, temu bez kółek. Po drodze znów ciekawostka. Wracamy autostradą A1 we Włoszech, ale jej alternatywną opcją – otwartą w 2015 roku wariantem Valico, między Florencją a Bolonią. Dzięki temu wariatowi obniżono wysokość drogi o 226m, skrócono średni czas podróży o ok. 30%, pozwala na zaoszczędzenie rocznie ok. miliona litrów paliwa. Cały projekt obejmuje długość 62,5 km, z czego 37 km obejmowało dodanie trzeciego pasa po każdej stronie istniejącej A1, a 25 km budowę nowego odcinka, którego większość składa się z wiaduktów i tuneli, z których najdłuższy ma 8,7 km długości. Ot, taka ciekawostka.
Skoro już jesteśmy przy granicy ze Słowenią i w okolicy pięknych szczytów Alp Julijskich, robimy jeszcze sobie przystanek nad Jeziorem Predil. W górach, wiadomo, z pogodą różnie. Popołudnie wita nas deszczem, ale nad samym jeziorem możemy pospacerować „na sucho”. Piękne jezioro w otoczeniu wysokich szczytów. Kiedy do niego docieramy, poziom wody jest rekordowo niski (z uwagi na panującą suszę). Żeby zobrazować ten fakt, stan wody nie osiągnął poziomu, by mogła z jeziora wypływać rzeka. Koryto było martwe… ☹
Stąd już całkiem blisko do noclegowej miejscówki tranzytowej (dosłownie) na 1 noc. Choć widzieliśmy już sporo, to takiego fenomenu jeszcze nie. Trafiamy na zmianę turnusów i Camping Gerli w Austrii, na którym stoi wiele pojazdów „na wpych”, których budy nawet nie są zdjęte z dyszla. Rano – pusto.
Przejechane: 379 km | Nocleg: 42 €
30.07.2022 sobota
Rano możemy złapać oddech od pojazdów, które z nami „nocowały”. Czuliśmy się, jakbyśmy spali w jednym pomieszczeniu, bo przyczepy stały w odległości 1 m od siebie. Dobrze, że sąsiedzi nie chrapali ?. Dziś już tylko przejazd w kierunku domu. Jak zwykle, urlop chcemy zakończyć piwem i miłym relaksem, więc nie próbujemy na siłę wrócić. Ostatni nasz przystanek, w Czechach, to Camping Korycany. Chłodno tu.
Przejechane: 500 km | Nocleg:23 €
31.07.2022 niedziela
Home, sweet home ?
Przejechane: 246 km |
Odsłony: 232