Francja 2012

Kategoria: Europa Opublikowano: piątek, 26 grudzień 2014 Super User

PODRÓŻ

 

Może to zabrzmi dziwnie, ale w tym roku (2012) postanowiliśmy dokończyć nasze zeszłoroczne wakacje. By jak najszybciej rozpocząć podróż, wyjechaliśmy w piątek, „zaraz” po pracy. Troszkę nam dłużej zeszło, ale w końcu ruszyliśmy.
Aby zobaczyć, czy właściwie oceniliśmy ostatni camping z poprzednich wakacji, postanowiliśmy spędzić tam pierwszą noc. W końcu mogliśmy pospacerować oraz zobaczyć miejsce w całej okazałości. Temperatura tym razem nam dopisała, bo około dwunastej w nocy wynosiła 22 stopnie. Gdyby nie komary, spalibyśmy na dworze.
W kolejnym dniu dojechaliśmy nad jezioro Breitanauer See, nad którym położony był duży, nowoczesny camping. Jak zwykle szukaliśmy czegoś z placem zabaw dla dzieci i trafiliśmy w dziesiątkę, bo plac okazał się fortem z wrakiem statku, oczywiście w wersji dla dzieci.
Następnego dnia dotarliśmy już do Strasburga – skąd miała się rozpocząć nasza Francuska Wakacyjna Przygoda Vol. 2. Byliśmy na tyle wcześnie, żeby jeszcze tego samego dnia udać się do miasta, gdzie domy na wysepkach przypominają te zbudowane z klocków, a katedra jest tak wielka, że nie mieści się na zdjęciach. Dzieci skorzystały z okazji i przejechały się na konikach na ulicznej karuzeli. My za to wypiliśmy małą czarną w kawiarence w Petite France.

Z czystym sumieniem, po pierwszej porcji zwiedzania, wyruszyliśmy dalej i dojechaliśmy na camping nad rzeką, z małym basenikiem i placem zabaw za miedzą. Kolejnego dnia, już bez przyczepki, pojeździliśmy po okolicy. Paweł miał okazję ponarzekać na źle zorganizowany dzień, bo dotarliśmy „tylko” do Beaune, po drodze zwiedzając – cytując mojego męża – NIC. W Beaune, bardzo ładnym miasteczku, mieliśmy okazję zwiedzić Hôtel-Dieu, który okazał się być onegdaj szpitalem. Promienie słońca padające na kolorowe dachówki oraz wyposażenie niektórych pomieszczeń robiło wrażenie.
Potem odpoczywaliśmy, jedząc obiadek w pobliskiej knajpce.

Ruszyliśmy dalej, po drodze docierając do Arc-et-Senans z piękną zabudową oraz Arbois, gdzie zwiedziliśmy dom słynnego Pasteura. Niezmiernie zaskoczył nas fakt, że w mieście, w porze obiadowej, zamknięte są wszystkie, ale to wszystkie knajpy (więc na obiad zjedliśmy jajecznicę), a Polka mieszkająca w mieście była zdziwiona, że można w nim coś zwiedzać. Wiemy, że na jedno  trzeba we Francji uważać – sjesta jest, tylko nigdy do końca nie wiesz, w jakich godzinach... Po dniu podróży z przyczepką dotarliśmy do campingu nad jeziorem. Ponieważ wieczorem wiał mocniejszy wiatr, z przyjemnością poszliśmy oglądać nieco wzburzone wody jeziora.
Po nocy czekała nas wyprawa górska z oglądaniem wodospadów Cascades du Herrison. Podziwialiśmy Edytkę, która niezmordowanie szła do góry, nie prosząc się o noszenie na rękach. Stamtąd przemieściliśmy się już do Prowansji. Dotarliśmy do niej ósmego dnia naszej podróży. Rozpoczęliśmy noclegiem w Châteauneuf-du-Pape. Dostaliśmy ostatnie wolne miejsce na campingu. Upał był fantastyczny, więc szybciutko skorzystaliśmy z baseniku. Następnego dnia zwiedzaliśmy Orange z amfiteatrem rzymskim (uważanym za najlepiej zachowany) oraz Avignon – dawną siedzibę papieży. Amfiteatrem zachwycone były przede wszystkim dziewczynki, które z podziwem patrzyły na scenę z najwyższych siedzeń.

 

Z Châteauneuf-du-Pape przenieśliśmy się do Roussilion. Trochę kłopotu sprawiło nam znalezienie campingu z wolnymi miejscami, ale w końcu się udało. Dostaliśmy  miejscówkę z tyłu pola, za to z widokiem na jedną z mieścinek Prowansji. Następnego dnia obudziliśmy się z dźwiękiem kropel odbijających się od dachu. Podumałam i doszłam do wniosku, że trzeba się ubrać stosownie do pogody, czyli długie spodnie, długi rękaw. W L'Isle-sur-la-Sorgue popadało jeszcze przez chwilkę, a kiedy zza chmur wyjrzało słońce, zrobiło się… bardzo ciepło. No cóż, okazało się, że nie jestem doświadczoną podróżniczką, bo ubrania na zmianę zostały w przyczepie. W dobrą pogodę wierzył za to Paweł, który potem spoglądał na nas z triumfalnym uśmiechem. Miasteczko, nawet w deszczu, a może przede wszystkim dlatego, że padało, było bardzo urokliwe: koła młyńskie, brukowane kręte uliczki, małe sklepiki i kawiarenki na każdym kroku. Potem przemieściliśmy się do Coustellet, gdzie znajdowało się muzeum lawendy. Z ciekawością słuchaliśmy opowiadania, jaka jest różnica między lawendą a lawendiną, mieliśmy także okazję obejrzeć na żywo produkcję olejku lawendowego. Dzieci z ciekawością rozwiązywały szczegółowy quiz dotyczący całego procesu powstawania olejku, za co zostały nagrodzone tematycznymi puzzlami.
Kolejnym etapem naszego zwiedzania tego dnia była Village des Bories. Zasłużyła na zainteresowanie ze względu na to, że do niedawna (czyli do początku XX wieku ) była jeszcze zamieszkała, natomiast zbudowana bez użycia zaprawy: budynki powstały z kamieni o specjalnym kształcie, ułożonych jeden na drugim. Stamtąd był już rzut kamieniem do Gordes. O ile udało nam się zrobić piękne zdjęcie (nawet jedno rodzinne) z widokiem na tę wspaniałą miejscowość, o tyle tłumy w samym miasteczku skutecznie popsuły nam humory. Ewakuowaliśmy się szybciutko. Z językami wywieszonymi już do pasa tego dnia, dotarliśmy jeszcze do Fontaine-de-Vaucluse, by podziwiać źródło, którego głębokości nie udało się do tej pory zmierzyć.

 


Następnego dnia postanowiliśmy zwiedzić kolejne wspaniałości okolicy: mianowicie Roussilion i „Kanion Colorado”.
Plan był napięty. Roussilin piękne, jak wiele w Prowansji, wzniesione kaskadowo na wzgórzu, kamienna zabudowa, wąskie uliczki, koty wygrzewające się na parapetach, ukwiecone okiennice.  Potem dotarliśmy do Pont Julien, mostu zbudowanego przez Rzymian w 3 r. p.n.e. Następnym punktem na naszej trasie było Musée du Tire-Bouchon. Jak sama nazwa wskazuje chodzi o korkociągi. Z zaciekawieniem oglądaliśmy różnorodność formy i treści zebranej w jednym miejscu, a tworzonej przez stulecia. Warto było. Powrót zajął nam mnóstwo czasu, bo postanowiliśmy zrobić sobie przejażdżkę po prowansaldzkich wzgórzach. Cudnie. Na sam koniec dnia, o co w gruncie rzeczy nam chodziło, dotarliśmy do Colorado-provencal-ocres. Jest to miejsce, w którym kiedyś wydobywana była ochra – teraz udostępnione do zwiedzania. W świetle zachodzącego słońca wygląda najlepiej, światło uwypukla niesamowity, purpurowy kolor ziemi. Dziewczynki miały „czystą” frajdę biegając boso po czerwonym piasku. Iga miała nawet pomysł zabrać trochę, żeby pokazać Kuzynowi. Ponieważ nie mieliśmy pojemnika, niosła go w ręce. Rozpacz nastąpiła, kiedy się potknęła i upadła, bo niestety plamka czerwieni została na ziemi…
Kolejnego dnia znów z przyczepą dotarliśmy  do campingu w Aups. Ponieważ trasa nie zajęła nam zbyt dużo czasu, postanowiliśmy popołudnie spędzić na błogim nicnierobieniu a wieczorem przespacerować się do miasteczka na lody. Wypoczywaliśmy przed wielką wyprawą do Wąwozu Verdon.

Postanowiliśmy objechać „wielką dziurę” w odwrotną stronę niż proponował przewodnik. Przejażdżka zrobiła na nas duże wrażenie, a Naród Francuski znów stanął na wysokości turystycznego zadania i zrobił tyle przystanków na trasie, że ten cud natury można podziwiać z każdego niemal miejsca wzdłuż całej trasy. Polecamy.
Po drodze mieliśmy przygodę z obiadem: kiedy - nauczeni doświadczeniem - zamówiliśmy poulet avec … coś tam (będąc głęboko przekonani o warzywnych dodatkach) dostaliśmy kurczaka z … rakami. No cóż, kurczak był zjadliwy. Na koniec dnia zjechaliśmy nad jezioro, które tworzy rzeka – dzieci miały okazję pohasać po wielu godzinach spędzonych na trasie w samochodzie.

Następnego dnia udaliśmy się na dalsze samochodowe zwiedzanie okolicy. Według nas na uwagę zasługiwały dwa miejsca: Opactwo Thoronet – jedno z najpiękniejszych opactw cystersów w tym rejonie i Contignac – miejscowość, gdzie w skale wiszącej nad miastem są korytarze i jamy używane kiedyś przez ludzi.
W opactwie mieliśmy okazję posłuchać pani, która śpiewając i chodząc po kościele, demonstrowała niezwykłe właściwości akustyczne tego miejsca.

W Contignac, nie po raz pierwszy w życiu zresztą, kiedy wchodziłam po stromych schodach, wspinając się co raz wyżej ponad dachy domów, poczułam miękkie nogi. Mało kto wie o tym miasteczku w Prowansji, ale na pewno powinno się znaleźć na szklaku podróżujących po tamtych stronach.
Następnie, znów z przyczepką, przemieściliśmy się w okolice Vence i St. Paul. Trafiliśmy na duuuży camping, zajęty przez przyczepy, kampery i namioty niemalże co do centymetra. Zachciało nam się spać w luksusie, czyli w takiej części campingu, gdzie był dostęp do prądu o natężeniu, pozwalającym uruchomić mikrofalę, ale kiedy rozejrzeliśmy się dookoła, okazało się, że takiego samego luksusu pragnęły tylko osoby… po siedemdziesiątce. Oj, zabolało ;)
Ale, zanim dotarliśmy na nocleg, przejeżdżaliśmy przez Grasse, gdzie mieliśmy przygodę z przyczepką. Ponieważ Paweł prowadził na dżipiesa i nie zjechał w drogę pierwotnie przez niego proponowaną, spróbowaliśmy szczęścia w kolejnej i się… zaklinowaliśmy. Musieliśmy odpiąć przyczepkę, przeciągnąć parę metrów, odwrócić ją i samochód, żeby móc pojechać dalej. Mój mąż śmiał się potem, że dzielna Martusia zatrzymała ruch w połowie miasta, by mu to umożliwić.
Żeby więc w sumie obejrzeć dokładnie miejsce wzbudzenia w nas takich emocji, pojechaliśmy do Grasse ponownie następnego dnia, już bez domku. Przy okazji odwiedziliśmy Muzeum Perfum, które okazało się fajną interaktywną niespodzianką, z różnymi atrakcjami dla dzieci. Tego dnia mieliśmy także możliwość zwiedzenia St.-Paul-de-Vence, znane dzięki malarzom i pisarzom, którzy tu przybywali (Matisse, Picasso, Huxley), a swoimi pracami płacili za pobyt.
Mieliśmy nadzieję zobaczyć jeszcze piękne Eze nad morzem, ale niestety tłumy ludzi i brak miejsca szybko nas stamtąd przegonił.
No i tu właściwie następuje nasze pożegnanie z Francją, ale bynajmniej nie oznacza to końca naszych wakacyjnych przygód. Przenieśliśmy się bowiem do Włoch, ale…jaką trasą. Z Vence pojechaliśmy do granicy w okolice Menton – tam wjechaliśmy do Włoch, by „za chwilę”, na wysokości Sospel wjechać z powrotem do Francji i przejechać się przepiękną Route de Vintimille. Drogą D602 dotarliśmy do Tunelu Sud de Saorge, który znów połączył nas z Włochami. Italia, jak się okazało, jest nieco mniej zasobna w campingi, bo jedyny jaki znaleźliśmy wieczorem, na który dało się wjechać z przyczepką nazywał się Bobio Pelice i … oczarował nas swoim położeniem, prostotą, schludnością i serdecznością właścicieli.
Kolejnego dnia znów chcieliśmy przejechać trochę kilometrów w stronę domu. Znów okazało się, że trasa, jaką wybraliśmy jest przepiękna, choć nie ominęły nas lekkie problemy związane z nieznajomością języka włoskiego. Postanowiliśmy spać nad jeziorem Como – mając nadzieję, że na którymś ze znajdujących się tam pól campingowych zdołamy upchać nasz domek. Zupełnie nieświadoma czekających nas zakrętasków, mając nadzieję, że wkrótce będziemy moczyć nogi w jeziorku, siadłam za kierownicę. Niestety, nie zrozumieliśmy włoskich tablic informacyjnych i lekko przestraszani zamiast lewym brzegiem (który, jak wtedy rozumieliśmy, jest nieprzejezdny dla samochodów z przyczepami), pojechaliśmy prawym. Como zrobiło na nas duże wrażenie, ale tłumy nad jeziorem ustosunkowały nas do niego niesympatycznie. Nie udało nam się znaleźć miejsca, więc na „samym szczycie” jeziora odbiliśmy w bok. I zaczęło się długie szukanie noclegu. Nieźle zmęczeni, pokierowani przez przypadkiem spotkanych mieszkających w okolicy Polaków, dotarliśmy w końcu do zimowego kurortu - Aprica. I znów los szczęścia nam sprzyjał, bo dostaliśmy ostatnie miejsce przy bramie i to tylko dlatego pewnie, że pracował tam Polak – rezydent.
Rankiem ruszyliśmy w dalszą drogę. Mojemu mężowi zamarzyło się sprawdzenie samochodu w ekstremalnych warunkach i postanowił „skrócić” sobie drogę przez Passo Stelvio (2758m. n.p.m. ). Cieszę się, że tam byłam i widziałam, ale nigdy więcej z przyczepą. Podziwiać rowerzystów z uporem pedałujących tam pod górę to jedno, a mijanie się z innymi samochodami w tunelach i obawy, czy wyrobimy kolejny zakręt – to drugie. Ludzie słusznie patrzyli na nas, stukając się palcem w czoło. Koniec końców udało nam się dotrzeć do Austrii na camping w Ried im Oberinntal. Zaskoczył nas doskonałym zapleczem wypoczynkowym. Mieliśmy się nawet wybrać kolejką górską na pobliski szczyt, ale pogoda (deszczowa) pokrzyżowała nam plany.


Celem naszym tym razem było Schwangau i zamek z bajek Disneya. Mimo tłumów i czekania na swoją kolej, nastroje nam dopisywały. Tylko zamek okazał się prawie cały… okryty rusztowaniem – a zwłaszcza od tej najważniejszej, najbardziej widocznej strony. Cóż, los chciał, byśmy jeszcze kiedyś tam zajrzeli.
Z naszej wycieczki jeszcze wart jest odnotowania fakt, że najwięcej czasu zajęło nam szukanie campingu w Polsce. I kiedy już nawet udało nam się dostać informację o miejscu z – podobno - bogatą infrastrukturą, dotarliśmy do dziury zalanej wodą, bez zaplecza sanitarnego, a co pływało w owej wodzie, nawet nie śmiem sobie wyobrażać. Popędziliśmy czym prędzej dalej, znajdując w końcu nocleg na Legnickim Polu.


PODSUMOWANIE

Przejechaliśmy dokładnie 5345 km

Średnie spalanie 10,7 l/100km

Samochód 163KM / 420Nm

Tak wygląda nasza trasa:

 

Dzień
Dystans
km
Spalanie
l/100 km
alt
Odwiedzone miejsca
Nocleg
1
393
12,0
+
-
Burk (Niemcy)
2
524
12,7
+
-
 Löwenstein (Niemcy)
3
 
199
12,0
-/+
Strasbourg
Strasbourg (Francja)
4
315
11,7
+
Montbarrey
Camping Les 3 Ours Montbarrey (Francja)
5
177
6,9
_
Citeaux - Opactwo
Beaune - L'Hôtel-Dieu
6
201
11,8
+
Ornans
Source de la Loue
Arbois - Muzem Pastera
Clairvaux-les-Lacs (Francja)
7
184
10,7
+

Les cascades du Hérisson

 Montalieu-Vercieu (Francja)
8
253
10,7
+
Châteauneuf-du-Pape
Camping  l'Art de Vivre Châteauneuf-du-Pape (Francja)
9
61
8,2
-
Orange -  Teatr antyczny
 Avignon - Pałac papieski, Pont d'Avignon
10
93
12,6
+
Roussillon
 
PROVANCE
 
 
 
 
 
Camping l`Arc En Ciel  Roussillon (Francja)
11 90 8,5 -

L'Isle-sur-la-Sorgue- Miasto młynarzy

Coustellet - Muzem Lavendy

Gordes - Le Village des Bories

Fontaine de Vaucluse

12 159 7,9 -

Pont Julien

Lacoste

Buoux

Ménerbes

Muzeum Tire-Bouchon

Bonnieux, Lourmarin, Pertuis, Sannes, Céreste

Rustrel - Colorado Provençal

13
113
12,0
+
Aups
 
 
 
Aups (Francja)
 
14
143
9,3
-
wąwóz Verdon
15
78
8,4
-

Tourtour

  Abbaye du Thoronet (Opactwo)

Salernes

Cotignac

16
143
12,5
+
Vence
Vence (Francja)
17
153
8,3
-
St. Paul
Eze
Grasse - Muzeum Perfum
18
233
12,0
+
Menton, Tende, Cuneo, Saluzzo
Bobbio Pellice (Włochy)
19
400
11,7
+
Como, Lecco, Sondrio
1150 m n.p.m
Aprica (Włochy)
20 174 12,8 +

Passo dello Stelvio

2758 m n.p.m

Passo di Resia

Camping Dreiländereck

Ried im Oberinntal (Austria)

21 119 10,6 +

Zamek Neuschwanstein

Zamek Hohenschwangau

Camping Brunnen

Schwangau (Niemcy)

22 427 10,9 + -

Campingplatz  Weissenstadt am See

Weißenstadt (Niemcy)

23 458 11,1 + -

Camping 234

Legnickie Pole (Polska)

24
255
10,8
+
-
SWEET HOME !

 


 Dziękujemy za uwagę :) - chcesz zostawić ślad po sobie - Zapraszamy  tutaj

 

 

Odsłony: 1090