Estonia 2015
Estonia – bo ona była głównie celem naszej podróży wakacyjnej – jest pięknym krajem. W dużym zakresie zalesiona, z mnóstwem mniejszych i większych jezior, o dosyć niskim zaludnieniu. Przy powierzchni 45 227 km2 ma 1, 36 miliona mieszkańców, z czego 405 tys. zamieszkuje Tallin (dane z 2010r.). Powoduje to, że przemierzając to, w gruncie rzeczy, niewielkie państwo, ma się duże poczucie odosobnienia, wolności i samotności, co w naszym przypadku, stanowiło ogromny plus letniego wypoczynku. Będąc nawet w miejscach o dużym znaczeniu historycznym, kulturalnym i - w związku z tym - turystycznych, można było się poczuć jak samotny odkrywca. Należy z tego stwierdzenia wyłączyć Tallin, który wręcz tętnił życiem, wielonarodowością, stanowił miłą odmianę po podróży po bezkresnych polach, lasach i łąkach.
Nasza trasa. Tym razem wyszło 4833 km.
Będąc w Estonii można, co nie we wszystkich krajach się zdarza, poczuć jak historia spotyka się z nowoczesnością. Jest krainą niezwykle urokliwą. Jeżdżąc po tym kraju, ma się wrażenie, jakby się przebywało w innej bajce – nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy tyle zabudowań o takim znaczeniu historycznym i kulturalnym, które są wciąż żywe. Mieszkańcy Estonii dbają o swoją ziemię, większość domów to estetyczne budowle, wciąż często jeszcze drewniane, z bardzo zadbanymi ogródeczkami.
Język estoński jest nam językiem zupełnie nieznanym, próbowaliśmy poznać niektóre słowa, co okazało niezwykle trudne. Gdzieś po drodze naszej podróży dowiedzieliśmy się, że nawet dla ludzi mających zdolności lingwistyczne, stanowi wyzwanie. Na szczęście duża część ludzi posługuje się angielskim, więc nie mieliśmy problemu z komunikacją. Wszędzie można też usłyszeć rosyjski, więc osoby znające ten język, nie będą miały problemu z porozumiewaniem się.
Pogoda nas zaskoczyła na plus, mieliśmy więcej dni słonecznych, z temperaturą dochodzącą do 22 – 23 stopni Celsjusza. Niestety, w związku z tym, spędzenie wieczoru przed przyczepą stanowiło wyzwanie, ale parę razy mu podołaliśmy. W okresie naszego urlopu było dosyć wilgotnie, parę razy poduchy, w szczelnie zamkniętym „pudełku” wymagały suszenia, bo były najzwyczajniej mokre po nocy. Deszcze, które były na szczęście rzadkością, miały charakter raczej gwałtowny. No i wieczór w Estonii (przynajmniej w lipcu) to raczej termin umowny – w północnej części kraju o 23.00 było jeszcze dosyć jasno.
Dzień 1
Wyjazd – Kemping Bumerang - Lipce Reymontowskie - 210 km - 60zł/noc
To był długo wyczekiwany moment. Z racji innych zobowiązań nie mogliśmy się doczekać wyjazdu z domu. Ze świadomością, że to również ostatni wieczór tylko we dwoje, podążyliśmy w kierunku wakacji. Wieczorem dotarliśmy na kameralny kemping, którego właścicielami są bardzo mili ludzie. Na powitanie zostaliśmy ugoszczeni kieliszeczkiem pysznej nalewki domowej roboty. Dziękujemy raz jeszcze!
Dzień 2
Kemping Bumerang – oczekiwanie na dzieci - 110 km (bez przyczepy)
Pierwszy dzień wakacji. Rozpoczął się bardzo dobrze, bo z poczuciem, że czeka nas dzień słodkiego nicnierobienia, co – po paru godzinach – okazało się bardzo wyczerpujące :). Czekaliśmy, aż dotrą do nas Dziewczynki, które wcześniej niż ich rodzice (czyli my), rozpoczęły letnie wypoczywanie. Zebrać wszystkich razem udało się dopiero późnym wieczorem, co skutkowało kolejną nocą spędzoną na sympatycznym kempingu Bumerang.
Dzień 3
Podróż po Polsce z finishem nad Wigrami – Kemping U Jawora Gawrych Ruda - 392 km - 79zł/noc
Z postanowieniem, że tego dnia wjedziemy już na Litwę zebraliśmy się ochoczo, by po raz kolejny oficjalnie rozpocząć urlop. Niestety podróż nam się dłużyła, a my zdołaliśmy dotrzeć do Jeziora Wigry, gdzie zastały nas – mówiąc kolokwialnie – śmierdzące łazienki i burza z porywistym wiatrem. Przetrwaliśmy i rano podążyliśmy dalej. Jak się później okazało - gorszego kempingu już nie spotkaliśmy.
Dzień 4
Wjazd na Litwę – zwiedzanie Kowna - Camp Inn - 147 km - 26€/noc
Tym razem byliśmy już pewni, że się uda przekroczyć granicę. Dosyć szybko dotarliśmy do Kowna, ulokowaliśmy się na tym lepszym (opinia subiektywna) z dwóch miejskich kempingów i wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Żeby wczuć się w klimat miejsca (no i móc uraczyć się piwkiem do obiadu) na Stare Miasto pojechaliśmy środkiem komunikacji miejskiej – trolejbusem. Starówka Kowna jest niewielka i urokliwa. Gdyby jednak nie przewodnik, trudno byłoby nam odnaleźć warte zobaczenia budynki. Niemniej jednak, popołudnie spędziliśmy leniwie, ale w ładnym otoczeniu. Zadowoleni wróciliśmy na kemping.
Dzień 5
IX Fort. Wjazd na Łotwę – nocleg nad jeziorem. Kemping Aglonas Alpi - 278 km - 10€/noc
Rano postanowiliśmy zażyć jeszcze trochę historii i zobaczyć pomnik IX Fort. Również trochę po to, by dzieci dowiedziały się co nieco o trudnych dla ludzkości czasach. Monument robi wrażenie – usytuowanie go na wzgórzu dodatkowo potęguje podniosłość miejsca. Ruszyliśmy dalej, wjechaliśmy na Łotwę. Zostaliśmy zaskoczeni – być może dlatego, że to wschodnia granica - uczuciem, że nic się nie dzieje, miasteczka są wymarłe, drogi na sporych odcinkach remontowane. Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że Łotwie trudno znaleźć partnera jakim dla Litwy stała się Polska, dla Estonii – Finlandia. Przeczytaliśmy również, o czymś, co być może innym wiadome, a my dowiedzieliśmy się po raz pierwszy, że 23 sierpnia 1989r., w 50 rocznicę podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, obywatele Litwy, Łotwy i Estonii, łapiąc się za ręce, utworzyli żywy Łańcuch, od Wilna, przez Rygę aż do Tallina. W wydarzeniu tym brało udział prawie dwa miliony ludzi. W ten sposób ludzie tych trzech narodów chcieli wyrazić sprzeciw wobec radzieckiej okupacji tego rejonu.
Nie udało nam się znaleźć nic interesującego na Łotwie do momentu aż dojechaliśmy na miejsce noclegu – ulokowaliśmy, dzięki zgodzie właściciela, przyczepę na pagórku i mieliśmy cudny, wręcz bajkowy widok na jezioro.
Dzień 6
Wjazd do Estonii – Otepaa - szukanie noclegu - Inni Jarve Caravani Camping [57°59'29''N 26°28'15''E] - 290 km + 39 km (bez przyczepy) - 14€/noc
Rano wyruszyliśmy na dalsze poszukiwanie przygód. Wiedzieliśmy, że południowy-wschód Estonii wart jest obejrzenia, zatem postanowiliśmy się zatrzymać na kempingu pod Otepaa. Znaleźliśmy malutki, nieco zapyziały, nad małym jeziorkiem, ale za to mogliśmy noc spędzić zupełnie sami w otoczeniu ciszy, drzew i trawy. Szybko skoczyliśmy z powrotem do miasteczka, żeby zrobić krótki spacerek po zimowej stolicy Estonii i wypatrywać Justyny Kowalczyk, która podobno bardzo lubi w tym mieście trenować.
Dzień 7
Objazd po południowo-wschodniej Estonii - 240 km (bez przyczepy)
Dzisiaj był pierwszy dzień naszych wakacji „na serio”, bo ze zwiedzaniem. Po ściągnięciu ze strony www.visitestonia.com broszury informacyjnej wzbogacającej informacje zawarte w przewodnikach, mogliśmy przejechać 240 km podziwiając miejsca opisane jako ciekawe turystycznie. Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy to to, że – przynajmniej w tym rejonie – drogi między miasteczkami/wsiami (a przynajmniej duża część z nich) są szutrowe. Mają normalne oznakowanie, z nazwami miejscowości czy ograniczeniami prędkości. Są dobrej jakości – słychać, że się jedzie po szutrze, niemniej jednak są one dosyć szerokie, wyprofilowane i … gładkie.
Pierwszym punktem naszego dzisiejszego podróżowania był pałac w Sangaste. Zbudowany ponoć na wzór Windsorskiego, z 1,5 miliona cegieł. W środku jest hotel, ale część pomieszczeń jest udostępniona dla turystów – przy wejściu można dostać broszurę informacyjną. Choć wnętrza są mało ciekawe, łatwo można sobie wyobrazić, jak wyglądało tu wcześniej życie.
Z Sangaste przemieściliśmy się do Urvaste by podziwiać Tamme-Lauri – najszersze i najstarsze w Estonii drzewo – dąb liczący 680 lat. Znalazł się nawet na banknocie 10-koronowym. Podobno, aby objąć jego pień potrzeba aż 6 dorosłych osób. Spróbowaliśmy z naszą czwórką – dwóch dorosłych i dwójka dzieci starczyło mniej więcej na połowę pnia.
Kolejnym przystankiem była wieś Obinitsa, którą podobno zamieszkuje społeczność SETO. Ludzie, którzy pielęgnują swoją tradycję od wieków. Niestety nie udało nam się spotkać żadnego przedstawiciela tej społeczności – musieliśmy się zadowolić malutkim muzeum, ledwie zaznaczającym sposób bycia i życia tej kultury.
Nie omieszkaliśmy – będąc już tak blisko – zajrzeć do, nieczynnej już, kopalni piasku w Piusa. W ramach biletu można obejrzeć film o lokalnej faunie (głównie nietoperzach i jaszczurkach) oraz zajrzeć do kopalni piasku.
Jadąc z kopalni zajrzeliśmy do miejscowości Varska zrobić zdjęcie kamiennemu kościółkowi, a następnie pojechaliśmy obejrzeć krater (najsłabiej oznaczone miejsce na drodze) w Ilumetsa, który pozostał po uderzeniu meteorytu w ziemię 6600 lat temu. Prowadzi do niego drewniana, wygodna ścieżka (jak mówi tabliczka przed wejściem na ścieżkę – poruszanie się po niej w ciągu dnia jest całkowicie bezpieczne). Sam krater (do pozostałych nie dotarliśmy) to dosyć spora regularna dziura (80m x 12m głębokości) porośnięta trawą.
Dzień zakończyliśmy spacerując wzdłuż rzeki Ahja, podziwiając klify z piaskowca.
Iga w opowieści dla Edy o stworzeniu zwierząt (m.in. człowieka): - Najpierw była komórka, potem druga komórka, potem trzecia itd., a potem była małpa. Eda: – A potem znów była komórka i teraz można dzwonić.
Dzień 8
Przejazd do Narvy. Po drodze Tartu. Camping Laagna. 245 km - 13€/noc
Tym razem chcieliśmy wstać naprawdę wcześniej, by dojechać do Narvy, a po drodze zahaczyć o Tartu i właściwie nam się udało. W Tartu byliśmy o 10, co jak na nasze wakacyjne wyjazdy, to niezły wynik. Mogliśmy więc swobodnie pospacerować po miasteczku. Mieliśmy okazję zobaczyć główny gmach Uniwersytetu (założonego w 1632 roku), pójść na Rynek i spojrzeć na Ratusz i sławną fontannę całujących się studentów. Potem przeszliśmy na Wzgórze Katedralne, gdzie znajdują się imponujące ruiny Katedry Tartuskiej. W części odnowionej mieści się obecnie Muzeum Historii, w którym szczególnie dobrze czują się dzieciaki, bo w sekcjach naukowych muzeum można wszystkiego dotknąć lub sprawdzić jak działa. W części frontowej Katedry można wejść na wieże i podziwiać widok nie tyle miasta (bo zza koron drzew niewiele widać), ile wnętrza budowli.
Spacer po Tartu zakończyliśmy w dzielnicy drewnianych domów (Supilinn).
Na koniec dnia dotarliśmy do kempingu przed Narvą, gdzie udało się jeszcze skorzystać - z oferowanego na miejscu - pływania w krytym basenie.
Dzień 9
Zwiedzanie Narvy. Przejazd do Vosu. Lepispea Caravan & Camping - 185 km - 16€/noc
Rano wyruszyliśmy do Narvy. Zamek Hermana znajduje się tuż koło granicy z Rosją. W tej części Estoni słychać przede wszystkim śpiewny język rosyjski. Naszej starszej Córce, jak na komendę (kiedy zobaczyła granicę, co faktycznie w dziecku, które generalnie nie zna granic) włączyły się pytania zahaczające już nie tyle o wiedzę historyczną, co polityczną. Musieliśmy trochę przystopować jej zapędy, trochę się bojąc, czy pewne słowa, frazy nie zostaną zrozumiane opacznie przez tambylców. Widok dwóch twierdz obok siebie, oddzielonych nie tylko rzeką, ale i granicą, robi wrażenie. Do twierdzy w Iwanogrodzie się nie wybraliśmy, za to obeszliśmy twierdzę w Narvie. Na dziedzińcu, w straganikach rękodzielniczych ustawionych na dziedzińcu, Dziewczynki mogły sobie wybrać po pamiątce w cenie 1 monety wydawanej przy kupowaniu biletów wstępu. Apelujemy o przeniesienie pomysłu do Polski :), jest to frajda dla dzieciaków – szczególnie jeśli mogą sobie pamiątkę samodzielnie wykonać.
Usatysfakcjonowani i zadowoleni, że zdecydowaliśmy się dojechać do tego pięknego estońskiego miejsca, zapieliśmy przyczepkę, by udać się do Vosu, po drodze zahaczając o Rakvere i ruiny 700-letniej twierdzy wraz z towarzyszącym jej posągiem Tarvas (czyli posąg tura wykonany z brązu o długości 7 m i wysokości 4 m) oraz wodospad Valaste.
Niestety wodospad Valaste nas rozczarował. Być może, gdybyśmy zwiedzali go o innej porze roku – wiosną, byłoby co oglądać. Z przewodników dowiedzieliśmy się, że to kaskada wodna utworzona w wyniku robionych w tym miejscu prac melioracyjnych, ale nam nie udało się zobaczyć nawet stróżki wody (lipiec 2015). Dodatkowo, reklamowana wszędzie platforma widokowa jest zamknięta, wręcz zniszczona i grożąca zawaleniem. Jest to zdumiewający fakt, biorąc pod uwagę, że została ponoć otworzona dla turystów 2012 roku. Sama w sobie mogłaby stanowić atrakcję, bo z jej poziomu pewnie można podziwiać piękny widok na morze, lecz niestety nie jest remontowana i nie zanosi się na to, żeby była.
Dzień 10
Zwiedzanie Parku Narodowego Lahemaa. Przejazd w okolice Tallina – miejscowość Juri - Kemping Kivi Talu -100 km (bez przyczepy) + 105 km
Miejscowość Vosu położna jest w Parku Narodowym Lahemaa. Stanowi miłą, cichą, nadmorską mieścinkę z dostępem do morza. Na kempingu jest możliwość skorzystania z kąpieli w morzu, a brzeg stanowi niespodziankę dla dzieci, ponieważ woda jest płytka po kolana daleko od lądu.
W Parku Lahema jest wiele urokliwych miejsc, a my niektóre z nich postanowiliśmy zobaczyć. Najpierw udaliśmy się do Kasmu – wioski kapitańskiej, w której, w czasach, kiedy funkcjonowała tam szkoła żeglugi morskiej, na 100 rodzin tam mieszkających było 60 kapitanów. Obecnie dawna szkoła morska została zamieniona na malutkie muzeum, gdzie – dosłownie – cofamy się w czasie do momentu, kiedy wioska żyła tylko dzięki wyprawom w morze. W muzeum, dzięki miłej Pani Kustosz dowiedzieliśmy się, że w Kasmu panowała tradycja (zanim przyszedł sowiecki rygor), że wszyscy mieszkańcy składali się na budowę jednej łodzi, z której potem czerpali zyski, a do żeglugi chłopcy byli przyuczani już od 6 roku życia.
Kasmu to nie tylko piękna wioska i szkoła żeglugi morskiej, ale też cudne wybrzeże usiane głazami narzutowymi, co skutkowało przydomkiem „kamienne pole”. Warto więc pospacerować wybrzeżem, a nawet, przeprawiając się przez płytkie wody nabrzeża, udać się pieszo na jedną z okolicznych wysepek (zalecamy odpowiednie obuwie do wody ;-) ).
Z Kasmu udaliśmy się do Altja – małej wioski rybackiej. Jest bardzo urokliwa, a stare domy rybackie, kryte strzechą, pobudzają wyobraźnię do tworzenia obrazów dawnego życia mieszkańców wioski. W mieścinie tej jest też wiele urokliwych współcześnie budowanych domków, każdy z nich stanowi perełkę architektoniczną.
W okolicy można zobaczyć też dwory wybudowane dla niemieckich baronów: Vihula, Sagadi i Palmse. My – dwory Vihula i Sagadi – zwiedziliśmy „po japońsku”, zatrzymując się na chwilkę na zrobienie pamiątkowych fotografii, choć z przewodników wiemy, że mają do zaoferowania dużo więcej.
Zaciekawiła nas jednak jeszcze informacja o ruinach zamku Toolse. To był podobno najbardziej na północ wysunięty średniowieczny fort wybudowany w celu ochrony tamtejszego portu przed piratami. Obecnie to faktycznie ruiny, dosyć niebezpieczne dla odwiedzających, słabo zabezpieczone, powoli niszczejące i odchodzące w niebyt.
Popołudnie i wieczór zarezerwowaliśmy na drogę do Tallina. Mieliśmy cichą nadzieję, że kempingi w Talinie nie są tym, co się o nich czyta, czyli właściwie betonowymi placami z możliwością podłączenia do prądu, ale okazało się, że to jednak prawda. Biorąc pod uwagę fakt, że mieliśmy w okolicy przespać parę nocy, postanowiliśmy poszukać noclegu poza stolicą. Znaleźliśmy uroczy kemping w miejscowości Juri.
Dzień 11
Zwiedzanie Tallina. Kemping Kivi Talu - 36 km (bez przyczepy) - 26€/noc
Stolica zasługuje, by poświęcić jej przynajmniej cały dzień. Spędziliśmy go leniwie snując się uliczkami starego miasta, robiąc sobie przerwę na piwo na rynku. Tallin to dotychczas jedyne tak duże miasto na trasie naszej estońskiej podróży – stanowi duży kontrast dla miasteczek, które do tej pory odwiedziliśmy, a Stare Miasto to przeciwieństwo nowoczesnej, szklano-betonowej, ale również ładnej, jego części. Rodzinnie stwierdziliśmy, że tallińska starówka to jedna z ładniejszych, najbardziej rozległych (jeśli nie najładniejsza) jaką do tej pory mieliśmy możliwość oglądać (pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z 1154r.). Zobaczyliśmy chyba większość turystycznych atrakcji Starego Miasta. Zaczęliśmy od Placu Ratuszowego i Ratusza, po drodze mijając Kościół św. Mikołaja. Obejrzeliśmy Ratusz - jedyną budowlę w północnej Europie, zbudowaną z lokalnego wapienia, której budowę zakończono w 1404 r. i która przetrwała w niezmienionym kształcie do dnia dzisiejszego. Odszukaliśmy na Placu Ratuszowym wciąż działającą Aptekę Magistracką z 1422r. Podobno oferuje ona zarówno nowoczesne leki, jaki takie, które są przygotowywane na podstawie średniowiecznych receptur. Od apteki skierowaliśmy się w kierunku Trzech Sióstr – pięknych, połączonych ze sobą, średniowiecznych kamieniczek kupieckich oraz Wielkiej Bramy Morskiej wraz z Grubą Małgorzatą – jedną ze średniowiecznych wież obronnych, nazwaną tak z powodu jej masywności i grubości ścian. Klucząc uliczkami trafiliśmy na Wielką Gildię (budynku, gdzie dawniej gromadzili się przedstawiciele wielkiej organizacji kupieckiej) a stamtąd przez uliczkę Pikk i wzdłuż murów na wzgórze Toompea. Z fortecy, zbudowanej ok. 1200 r. została wieża – Długi Herman. A obecna bryła zamku, gdzie teraz mieści się estoński parlament, to pałac Katarzyny II. Naprzeciwko parlamentu znajduje się okazała prawosławna Katedra św. Aleksandra Newskiego. Poniżej Katedry, po przejściu przez mury zrobiliśmy odpoczynek na deser lodowy i podziwianie panoramy miasta, gdzie stare miasto jest widoczne na tle nowego.
Tallin zaskoczył nas również ilością ludzi, mieliśmy okazję przechadzać się wśród tłumu ludzi różniących się zarówno kolorem skóry, narodowością jak i językiem.
Z cyklu: nasze dzieci powiedziały. Eda, widząc moją bluzę z wizerunkiem konia: Istnieją konie bez nóg? Ja: nie wiem, może istnieją, ale wtedy nie mogą biegać. Eda: Wtedy są sanki?
Dzień 12
Zwiedzanie okolic Tallina. Kemping Kivi Talu - 210 km (bez przyczepy) - 26€/noc
Dziś kolejna wycieczka. Zachęceni planem z broszury pojechaliśmy w poszukiwaniu opisywanych przez nią miejsc. Na początek chcieliśmy zobaczyć wodospad Jagala. Troszkę trudno trafić – według nas na najważniejszych skrzyżowaniach brak dokładnych wskazówek, ale udało nam się w końcu tam dotrzeć. Wysokość spadu wody robi wrażenie, choć to największa frajda dla dzieci patrzeć, jak woda leje się z krawędzi. Pewnie najlepiej wodospad wygląda wiosną, kiedy woda spada pełną szerokością koryta rzecznego – dziś woda spływała z mniej więcej połowy jego szerokości.
Następnie udaliśmy się do Tuhala, spojrzeć na „Studnię Czarownicy” i choć wiedzieliśmy, że nie zobaczymy nic więcej oprócz studni, nie mogliśmy sobie odpuść i pojechaliśmy sprawdzić, czy czasem dziś akurat woda nie zaczyna „kipieć”. W broszurze mogliśmy przeczytać, że gdy podziemne rzeki napełniają się wodą po obfitych opadach, studnia wyrzuca do 100 litrów wody na sekundę.
Kolejny nasz przystanek to najstarszy browar w Estoni – Saku. Zobaczyliśmy małe muzeum i zjedliśmy w browarskiej restauracji pyszny obiad.
Po odzyskaniu sił witalnych pojechaliśmy zobaczyć wodospad na rzece Keila. W porównaniu z Jagala – może jest i niższy – ale szerszy i przez to bardziej efektowny. Pokonując niski kamienny murek można podejść niemalże pod strumień wody po kamieniach wśród dosyć bujnej roślinności.
Swą podróż dzisiejszego dnia postanowiliśmy zakończyć patrząc na morze z wysokości (ponoć) 31 metrowego klifu Turisalu. Mogliśmy poobserwować śmiałków, którzy „zwiedzali” klif podwieszeni na uprzęży.
Biorąc pod uwagę fakt, że nie mogliśmy zobaczyć wodospadu Valaste, dzisiejszymi widokami kaskad wodnych jesteśmy bardzo ukontentowani ;-)
Trochę zmęczeni, ale zadowoleni z tego, że udało nam się zobaczyć wszystko, co mieliśmy w planie, wróciliśmy na kemping.
Dzień 13
Podróż na wyspę Sarema. Kemping Merivalla puhkeküla [58°10'47.18 22°15'9.16] - 270km - 17€/noc - 22€/prom
Dziś kolejna przeprowadzka. Tym razem naszym celem jest wyspa Sarema. Niewiele kilometrów do przejechania. Chcieliśmy ominąć Haapsalu, ale nam się nie udało i… całe szczęście. Bardzo spodobało nam się miasto, które w wielu przewodnikach jest tytułowane „Wenecją Północy” – miasteczko posiada niezwykłą linię brzegową, na półwyspie sięgającym daleko w głąb zatoki znajduje się niewielkie jezioro. Haapsalu jest przede wszystkim znane jako ośrodek spa, obfitujący w ciepłe wody i lecznicze błoto oraz z tego, że upodobał je sobie Czajkowski, często spacerując nadmorską promenadą. Datę jego powstania szacuje się na 700 lat wstecz. Snuliśmy się leniwie uliczkami, od czasu do czasu natrafiając na opisywane w przewodniku miejsca. I tak widzieliśmy ratusz, katedrę z przylegającym do niej zamkiem oraz Kuursall – piękny drewniany budynek, w którym mieści się restauracja. W Haapsalu jest mnóstwo urokliwych, drewnianych domków. Zjedliśmy obiad, Dziewczynki miały okazję pobawić się na pomysłowo skonstruowanym placu zabaw i podążyliśmy dalej.
Około 17tej byliśmy na promie, co było niezłą frajdą dla Dziewczynek. Niezwykle podekscytowane niemalże biegały po pokładzie właściwe do momentu zejścia na ląd na wyspie. Dojechaliśmy do miejscowości Salme, gdzie znajdował się polecony wcześniej nam kemping.
Sarema to największa wyspa Estonii, na którą można się dostać jedynie promem lub samolotem, opisywana jako ziemia natury, tradycji oraz wiatraków, zasiedlona już 2000 lat p.n.e.
Dzień 14
Zwiedzanie zachodniej części wyspy. 237 km (bez przyczepy)
Przy okazji zwiedzania Tartu, w knajpie, gdzie usiedliśmy na posiłek, otrzymaliśmy od Miłej Pani mapę wyspy Sarema z oznaczonymi najważniejszymi punktami wartymi obejrzenia. Plan był więc prosty.
Najpierw pojechaliśmy na „koniec Estonii” czyli do końca Półwyspu Poolsaar, gdzie znajduje się urocza latarnia morska. Następnie, ile można było, wzdłuż linii brzegowej zachodniej do skansenu Mihiki. Miejsce cechujące się, jak większość tego typu, dosyć dużym zbiorem narzędzi i przedmiotów codziennego użytku wyrabianych przez wieki. Chcieliśmy również dotrzeć na koniec półwyspu Harilaid. Niestety nie przewidzieliśmy w planie zwiedzania dwugodzinnej pieszej wędrówki. Stamtąd przemieściliśmy się nad klif Panga, gdzie trzeba było uważać, żeby nie zostać, przez porywy wiatru, „zmiecionym” do morza. Klif ma 21 metrów wysokości. Był dawniej miejscem składania ofiar. Co fascynujące, miejsce nie posiada żadnych zabezpieczeń, chodzenie z dziećmi, wydeptaną ścieżką po krawędzi, jest zupełnie na własną odpowiedzialność. Ostatnim przystankiem naszej wędrówki tego dnia było Kuressaare. Przy opustoszałym o tej godzinie miasteczku, poszliśmy oglądać cytadelę powstałą w XIV wieku, najlepiej zachowany średniowieczny fort w krajach bałtyckich.
Zwiedzanie wschodniej części wyspy zostawiliśmy sobie na dzień następny.
Dzień 15
Zwiedzanie wschodniej części wyspy. Przeprowadzka do Parnawy. Konse Motel and Caravan Park. 205 km - 24€/noc - 23€/prom powrót.
Zapięliśmy przyczepkę i dalej w podróż. Pierwszy przystanek zaplanowaliśmy przy kraterze po meteorycie Kaali o szerokości 110 m, mającym niecałe 3 tysiące lat. Jest zalany wodą – ze zdjęć znajdujących się obok krateru można zobaczyć, że woda zimą sięga dużo wyżej. Potem udaliśmy się pod śliczny, 800-letni, najstarszy estoński kamienny kościółek Valjala. Spod kościoła ruszyliśmy w dalszą drogę do wiatraków w miejscowości Angla. Można tam zwiedzić 5 wiatraków: 4 mniejsze, drewniane, jeden większy, w stylu holenderskim. Do trzech można wejść. W XIX wieku większość dużych farm na wyspie i sąsiedzkich wyspach miało swój własny wiatrak.
Ostatnim przystankiem na wyspach była Koguva (na wyspie Muhu). Jest to najlepiej zachowana XIX-wieczna osada w Estonii. Spacerując między budynkami można mieć poczucie powrotu do przeszłości. Dodatkowo, tamtejszym zabudowaniom specyficznego charakteru nadają niskie kamienne ogrodzenia, porośnięte mchem. Dalej – na prom i podróż w kierunku Parnawy. Tym razem, żebyśmy mieli blisko do miasteczka, zatrzymaliśmy się na kempingu w mieście. Trochę zastanawiając się przy okazji, co skłania ludzi w takim tłoku spędzać urlop (pewnie tak jak my, mieli swój powód :) ). Na miejscu, widząc możliwość pożyczenia rowerów, pożyczyliśmy jeden, którego nam brakowało i, by poczuć już klimat miasteczka, wyruszyliśmy na obiadokolację do centrum.
Dzień 16
Zwiedzanie Parnawy. Dojazd do Viljandi. Kemping Võistre Puhkekeskus. [58.4382728, 25.5877361] - 176 km - 19€/noc
Rano ruszyliśmy zobaczyć Parnawę za dnia. Przeszliśmy się starówką, przy okazji zahaczając o lokalny festyn i powędrowaliśmy na sławną parneńską plażę. Ja broniłam się przed wiatrem jak mogłam, dzieciom – widząc morze piasku – nie przeszkadzał ani wiatr, ani to, że jest tak zimny i porywisty.
By mieć wrażenie, że faktycznie zobaczyliśmy większość głównych miejsc wartych obejrzenia w Estonii oraz by jeszcze choć jeden dzień pobyć w tym specyficznym klimacie, postanowiliśmy dotrzeć jeszcze do Viljandi. Mieliśmy trochę kłopotu ze znalezieniem kempingu, bo te nad jeziorem … okazały się być zarezerwowane z okazji wesel. Musieliśmy poszukać czegoś innego – z opresji wybawił nas stary poczciwy Atlas Samochodowy, który wskazał nam bezbłędnie kemping koło Viljandi.
Dzień 17
Dojazd do Rygi. Kemping Jaunmārtiņi - 245 km - 17€/noc
Znów dopołudniowe godziny przeznaczyliśmy na zwiedzanie. Naszą pieszą wędrówkę po Viljandi zaczęliśmy od spaceru po parku. Mieliśmy okazję zobaczyć ruiny twierdzy i przejść się zwodzonym mostem. Ze wzgórza zamkowego roztacza się piękny widok na jezioro. Zatoczyliśmy małe kółko i poszliśmy w kierunku Starówki i Ryneczku z fontanną „Chłopca z rybą” oraz 30-metrowej Wieży Wodnej. Jest to rekonstrukcja wieży, która gromadziła deszczową wodę dla ludzi w 1911r. Miasteczko naprawdę śliczne, bardzo klimatyczne, ze średniowiecznymi perełkami. Oczyma wyobraźni można zobaczyć, jak ogromną budowlą był kiedyś zamek.
Wsiedliśmy do samochodu, przesłaliśmy całusy pożegnalne Estonii i ruszyliśmy do Rygi i na ostatnie, w czasie naszego urlopu, zwiedzanie.
Znaleźliśmy kemping, na którym byliśmy zupełnie sami i który był dosyć duży. Niemniej jednak dołączyła do nas jeszcze jedna przyczepka i zaparkowała dokładnie obok nas. Ludzie, którzy z niej wysiedli, okazali się baaardzo dziwni, bo przechodząc obok nas wielokrotnie, nie odezwali się jednym słowem, nawet bezpośrednio po przyjeździe.
Dzień 18
Zwiedzanie Rygi. 32 km (bez przyczepy)
Do Rygi pojechaliśmy z wrażeniem, że być może jest podobna do Tallina. Skądże znowu! Ogromne miasto, z wielopiętrowymi kamienicami, przypominające raczej Warszawę niż kameralne miasto jakim jest Tallin. Skupiliśmy się na zwiedzeniu Starego Miasta, które jest dosyć rozległe, pokryte krętymi, nieregularnymi uliczkami, przy których wznoszą się malownicze, odrestaurowane kamieniczki. Miejscem startowym dla nas był Plac Ratuszowy, gdzie można podziwiać Dom Wagi i Dom Bractwa Czarnogłowych. Są to zabudowania odrestaurowane z niezwykłą precyzją, a ponieważ prezentują styl gotycki, są niezwykle bogato udekorowane. Z placu widoczny jest również Kościół św. Piotra. Niestety przy placu zbudowany został również nowoczesny budynek, który zupełnie nie koresponduje z resztą zabudowy. Z Placu Ratuszowego przemieściliśmy się w kierunku Katedry i Placu Katedralnego, a następnie pod Trzech Braci – trzy najstarsze domy mieszkalne, przy czym każdy jest z innego okresu: najstarszy z XV, kolejny z XVII i ostatni – z XVIII w. Następnie swoje kroki zwróciliśmy w kierunku Zamku, po czym zawróciliśmy i udaliśmy się pod Bramę Szwedzką i Basztę Prochową. Potem postanowiliśmy przejść przez miejski pas zieleni, by dotrzeć do Pomniku Wolności i dalej pod Akademię Sztuk Pięknych i Katedrę Bożego Narodzenia. Dzień w Rydze zakończyliśmy na targu, gdzie kupiliśmy truskawki (w Polsce o tej porze roku już dawno zapomniane) i ulubione – do jajecznicy – kruki. Naszą ciekawość wzbudził, znajdujący się widoczny z targowiska, Pałac Kultury – kojarzący nam się do tej pory tylko i wyłącznie z naszą stolicą. Postanowiliśmy pod niego podejść i dopiero tam ujrzeliśmy drugie oblicze Rygi – bezdomnych ludzi, brud i pośpiech dnia codziennego. Wracaliśmy na kemping zmęczeni, ale zadowoleni, że udało nam się zobaczyć kolejne piękne miasto z bogatą historią.
Dzień 19
Góra Krzyży. Dojazd nad Serwy. 423 km
Już tradycją się stało, że ostatnie dni urlopu spędzamy odpoczywając od zwiedzania. Głównie dla Dzieciaków, w podziękowaniu za towarzyszenie w trudach nieustannego oglądania, staramy się znaleźć miejsce atrakcyjne głównie dla nich. Tym razem, z uwagi na zbliżające się w Polsce upalne dni, oraz dlatego, że do tej pory wysokich temperatur nie było za wiele, postanowiliśmy ostatnie trzy pełne dni urlopu spędzić nad Serwami.
Po drodze do Polski chcieliśmy zobaczyć jeszcze, jedną z głównych atrakcji Litwy – Górę Trzech Krzyży. Trudno opisać uczucie, jakie budziło w nas przebywanie wśród takiej ilości krzyży, każdy przywieziony, przyniesiony i wbity w tę ziemię w jakimś celu, a więc każdy z nich był symbolem czegoś. Krzyż – niby jasny, czytelny znak, a jednak te na Górze Krzyży niosły ze sobą jeszcze dodatkowe znacznie. Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że pierwsze krzyże w tym miejscu były wbijane za powstańców poległych w powstaniach na Litwie w XIX wieku. Góra, przez lata, była wielokrotnie niszczona, jednak za każdym razem się odradzała wraz ze swoimi symbolami. Dziś, mimo tego, a może dlatego, że krzyży wciąż przybywa, jest uznana za symbol wiary, niezłomności i jedności narodowej.
Pod wieczór zajechaliśmy na miejsce i rozłożyliśmy przyczepę na placu biwakowym Ośrodka ProSerwy.
Dzień 20 Kemping ProSerwy przy hotelu Albatros - 85zł/noc
Wypoczynek nad jeziorem.
Dzień upłynął nam na błogim nicnierobieniu. Dzieciaki stwierdziły, że dopiero teraz mają wakacje. My, odpoczywając, dywagowaliśmy nad tym, dlaczego w Polsce miejsca noclegowe „pod chmurką” są robione tak małym nakładem pracy i kosztów. Ośrodek – jako budynek – okazały i nowoczesny, z dobrą infrastrukturą. Pole biwakowe nie ma nawet jednego prysznica, a kąpiel dla jego mieszkańców może się odbywać w zapyziałym, nie sprzątanym prysznicu (co jest przerażające biorąc pod uwagę ilość chętnych osób). Oj, ciekawe, co o nas – jako Polakach – piszą turyści z zagranicy, którym – o zgrozo – „udało się” przespać w takim miejscu.
Dzień 21
Wypoczynek nad jeziorem. 75 km (bez przyczepy)
Zrobiliśmy sobie przerwę od wylegiwania się nad wodą i odbyliśmy „podróż sentymentalną” po okolicznych wioskach, w których zdarzało nam się bywać wcześniej w naszym życiu - te spływy kajakowe Czarną Hańczą :)
Dzień 22
Wypoczynek nad jeziorem.
Ostatni dzień wylegiwania się. Dzieci i namiotów przybywa – pole staje się ogromnym placem zabaw, gdzie, by zmienić aktywność, wystarczy przejść na kocyk sąsiada. Dziewczynki są w siódmym niebie. Chcielibyśmy w tym miejscu pozdrowić i podziękować za możliwość spędzania wspólnego czasu Państwu, którzy przebywali na polu biwakowym ze swoją wnuczką. Do zobaczenia gdzieś na trasie :)
Dzień 23
Kemping nad Zalewem Sulejowskim [51.4528003, 19.9951011] - 403 km
Zmywamy się do domu.
Dzień 24 180 km
Nareszcie w domu.
Dziękujemy za uwagę
Odsłony: 2498