Francja 2011
PLANOWANIE PODRÓŻY
Żeby wiedzieć, gdzie jechać i co zobaczyć, podróż do Francji zaczęliśmy planować kilka miesięcy wcześniej. Siłą sąsiedzko-rodzinną udało nam się skompletować "czytelnię" w postaci trzech przewodników:
Kolejnym etapem było sprawdzenie wycieczek po Francji oferowanych przez biura podróży (już od jakiegoś czasu tak właśnie robimy) i zrobienie listy miejsc, które chcielibyśmy zobaczyć. Po zwizualizowaniu naszych zachcianek pojawiło się przerażenie w naszych oczach:
Czy plan jest realny do wykonania?
Kolejnym etapem planowania było uzyskanie czegoś, co pozwoli nam spokojnie szukać kempingów we Francji. Do tej pory używaliśmy do ich wyszukiwania - oprócz mapy papierowej - gps`a z wgranymi punktami POI. To jednak nie do końca spełniało nasze oczekiwania. Brakowało nam szczegółowych informacji o campingu, na który jedziemy (dla dzieci ważne było na przykład czy będzie basen, plac zabaw itp), a kilka razy okazało się, że tam, gdzie pokazuje gps, kempingu po prostu nie było. Tym razem chcieliśmy uniknąć takich sytuacji i o dziwo udało nam się to za sprawą tego oto wydawnictwa:
Liczba 10336 kempingów i miejsc przystosowanych dla potrzeb karawaningu - robi wrażenie.
Oprócz mapy Francji ze wszystkimi opisanymi kempingami są również szczegółowe informacje (opisane także symbolami) dotyczące powierzchni, zadrzewienia, posiadania przez kemping pryszniców, sklepu, restauracji, baru, grilla, tv, @, zajęć animacyjnych dla dzieci, basenu, opisane są odległości do plaży, jeziora itp.
Przewodnik można kupić TUTAJ - przysyłają z Francji do Polski (płatność kartą kredytową).
PODRÓŻ
Nauczeni doświadczeniem i znając naszą mentalność, określiliśmy czas wyjazdu na 10 rano i postanowienia prawie dotrzymaliśmy. Zadowoleni z tylko małego poślizgu, ruszyliśmy w trasę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że dotarcie do punktu docelowego, czyli camping w okolicach Eurodisneylandu, zajmie nam parę dni. Byliśmy ciekawi, ile kilometrów dziennie uda nam się zrobić z naszą "budką na haku". Mieliśmy silne postanowienie, że są wakacje, jedziemy spokojnie, nie nastawiamy się za wszelką cenę na zrobienie konkretnej ilości kilometrów i jak nas coś zaciekawi - zatrzymujemy się na dłużej.
Ponieważ w dniu naszego wyjazdu w Polsce pierwszy dzień od dłuższego czasu był słoneczny i ciepły, uznaliśmy to za dobry znak. Na pierwszy nocleg dojechaliśmy do miejscowości Aga w Niemczech. Pogoda nadal nam sprzyjała: dzieci zdążyły się jeszcze pobawić na plaży przy małym jeziorku, a my dumni z naszego osiągnięcia, rozpoczęliśmy wakacje kuflem złotego napoju.
Następnego dnia pogoda nieco się popsuła, ale nie zdołała popsuć nam nastroju. Wprawdzie od czasu do czasu padało, ale wciąż było ciepło na dworze. Dojechaliśmy do Luksemburga na kolejny nocleg. Ucieszyło nas błękitne niebo, zaskoczyła nagle spadająca temperatura. Szybko wskoczyliśmy pod "5 minutes hot water" prysznice (dzieci umyte w zlewie) i mogliśmy ze spokojem obserwować obóz 120 studentów z różnych stron świata, próbujących sprawnie rozbić się na jedną noc. Nieco bardziej nas zdziwiła wprawa z jaką pakowali się nazajutrz.
Korzystając z okazji postanowiliśmy wyskoczyć na krótki spacer do Luksemburga. Czując niedosyt, z postanowieniem kolejnych odwiedzin, ruszyliśmy dalej. Tym razem udało nam się dotrzeć do pierwszego istotnego punktu podróży. Po cudownym wieczorze zaskoczył nas pochmurny i zimny ranek. Niebo całe zaciągnięte chmurami i 15 stopni na zewnątrz. Plując sobie w twarz, zmieniliśmy plany - zamiast do Disneylandu pojechaliśmy obejrzeć Fontainebleau i znajdujący się tam zamek myśliwski 34 króli. Tu spotkały nas dwie niespodzianki: zamek dla zwiedzających zamknięty akurat we wtorki oraz... pełnia słońca na niebie. Drugi raz pluliśmy sobie tego dnia w twarz. Żałując, że ominęło nas zobaczenie wspaniałych sal wraz z apartamentami królewskimi, obeszliśmy pałac dookoła, robiąc sobie przy okazji spacer po ładnych ogrodach.
Życie znów pokazało, że należy się bawić przy każdej pogodzie. Tak więc postanowiliśmy, że następnego dnia, choćby miał padać śnieg, jedziemy pobawić się z dziećmi do słynnego parku, mając jednak nadzieję, że i tym razem zaświeci słońce. O jakże się pomyliliśmy... Wprawdzie bawiliśmy się bardzo dobrze, głównie obserwując emocje córek, ale przy okazji nasze pociechy wzbogaciły się o nowiuteńkie, pikowane, nieprzemakalne kurtki z napisem "Disney". Umęczeni przeokrutnie, ale z uśmiechami na twarzy i żalem Igi, że opuszcza tak wspaniałe miejsce, wróciliśmy, by przespać się trzecią noc na tym samym campingu. Padało... Jak opowiadał mi później mój Braciszek, Marta i Paweł powinni założyć firmę z hasłem pt. "jedziemy na urlop, deszcz gwarantowany" i ogłaszać się w miejscach, gdzie panuje susza... ;)
Pomimo deszczowej pogody i niewysokich temperatur (czyste sztuki ubrania na chłodne dni gwałtownie się kurczyły) wciąż mieliśmy nadzieję na to, że chociaż przestanie padać. Nasze nadzieje były płonne.
Kolejnym przystankiem na naszej mapie podróży miała być Normandia ze swoimi słynnymi plażami Omaha i Utah. Zanim dotarliśmy na miejsce, pojechaliśmy obejrzeć słynne ogrody namalowane przez Claude Monet'a, które rosły przed jego własnym domem w Giverny. Jakby czas stanął w miejscu... W Normandii, już po całym dniu podróży, trafiliśmy (wybraliśmy) świetny camping: z krytym basenem, placami zabaw, zagrodą dla zwierząt i z prawie bezpośrednim dostępem do morza. Odpływy i przypływy nas fascynowały - moczymy nogi w wodzie, by po jakimś czasie mieć trudność z dostrzeżeniem linii brzegowej na horyzoncie. Po obfitej lekcji historii, chwili zadumy nad dziejami ludzkości i fascynacji ludźmi gotowych oddać swoje życie dla innych, ruszyliśmy w dalszą drogę; tym razem, by zdobyć skałę i znajdujące się na jej szczycie Mont Saint Michel.
(bilet do Disneyland`u) |
(bilet Muzeum Omaha Beach) |
(bilet Mt St Michael) |
Po obejrzeniu zdjęć w przewodnikach z niecierpliwością czekaliśmy na moment dostrzeżenia tej ciekawostki architektoniczno-przyrodniczej i byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy udało się wyspę dojrzeć z lądu jeszcze na długo przedtem zanim udało nam się do niej dotrzeć. Francja jest krajem niezmiernie przyjaznym dla karawanigowców, o czym jeszcze niejednokrotnie mieliśmy okazję później się przekonać. Ale parking pod wyspą przeszedł nasze oczekiwania. Ogrom turystów troszkę przerażał, zważywszy na to, jak niewielka w gruncie rzeczy powierzchnia musi wchłonąć ową liczbę ludzi.Uzbrojeni w parasole i peleryny dla dzieci ruszyliśmy na jej podbój. Po drodze z uśmiechem zatrzymaliśmy się przed tabliczkami ostrzegającymi przed przypływami parkujących kierowców, a potem długo - już na szczycie, z murów opactwa - obserwowaliśmy turystów mających okazję poczuć dno oceanu pod własnymi stopami (odpływ). Ponieważ przy wejściu do klasztoru otrzymaliśmy ulotkę w języku polskim (co, jak się później okazało, wcale nie było rzadkością podczas naszej podróży), mieliśmy się okazję zapoznać z fascynującą historią tego miejsca.
Deszcz zaczął przeszkadzać dopiero w drodze powrotnej, kiedy okazało się, że woda, która zawsze znajdzie jakąś dziurkę, wzbudza dreszcze na naszych ciałach. O jakże wtedy dziękowaliśmy opatrzności, że mamy przyczepkę, w której możemy się przebrać, zjeść ciepły posiłek i napić się gorącej herbaty. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że deszcz padał tak mocno, iż woda podeszła pod same drzwi przyczepy i kiedy wychodziłam, by przejść do samochodu, poślizgnęłam się i ... wpadłam do kałuży. No cóż - suche pozostały mi na tamten czas tylko spodnie dresowe...:)
Zostawiając z żalem miejsce, które - z racji naszych apetytów podróżniczych - trudno będzie jeszcze kiedykolwiek odwiedzić, wjechaliśmy na drogę wiodącą w kierunku Loary. Rację mieli wszyscy ci, którzy informowali potencjalnych wycieczkowiczów, że podróż autostradą we Francji samochodem z przyczepą to strata nie tylko pieniędzy, ale też czasu i pięknych widoków. Postanowiliśmy jechać "ile się da" i spróbować dojechać do Loary. Udało się. Camping pozostawiał wiele do życzenia, ale za to ciepła woda była bez ograniczeń:). Po nocnym odpoczynku postanowiliśmy zmienić miejsce noclegu na bardziej przyjazne dla dzieci. Kolejny camping okazał się strzałem w dziesiątkę (nawet pogoda nieco się poprawiła i przy 17 stopniach świeciło słońce) i po zabawie z dziećmi postanowiliśmy "rozejrzeć" się po okolicy. Jako pierwszy na naszej zamkowej trasie obejrzeliśmy Brissac. Mieliśmy okazję zobaczyć pięknie zachowaną i wyposażoną średniowieczną kuchnię, kanał wybudowany na okoliczność odprowadzenia nadmiernej ilości wody w razie podnoszenia się poziomu wody pobliskiej rzeki oraz stajnie. Reszta pomieszczeń niestety nie była nam dana do zwiedzenia z racji blokady językowej (jedyne zwiedzanie z przewodnikiem w dostępnym dla nas języku - angielskim, odbyło się zanim dotarliśmy na miejsce). Rozochoceni rozmachem i szlachetnością zwiedzanej okolicy podążyliśmy dalej, w kierunku zamku Montgeoffroy. Po drodze zatrzymaliśmy się na zachwycanie polami słoneczników, które w połączeniu z ciemnym, ponurym niebem, tworzyły niezwykle malownicze obiekty (także do fotografowania).
Na kolejny dzień zaplanowaliśmy konkretne zwiedzanie - naszym celem stały się trzy zamki: Villandry, Azay-le-Rideau i Usse. Plan zrealizowaliśmy niemal w 100%. Zamki spełniły nasze oczekiwania. I choć - niekiedy z niechęcią - podróżujemy utartym szlakiem z ofert biur podróży, tym razem nie żałowaliśmy w ogóle. Każdy z obejrzanych "domków" królewskich zachwycił nas czymś innym: Villandry - pięknymi ogrodami (choć wcześniej czytaliśmy, że są ładne, to zobaczenie ich na własne oczy jest nie lada przeżyciem), Azay - parkiem w stylu angielskim oraz faktem zbudowania go w gruncie rzeczy na rzece, której spokojne lustro odbija zamkową architekturę. Usse - bajkowym wyglądem, z mnóstwem wieżyczek i "koronkowym" wręcz wykończeniem. Zmęczeni, ale usatysfakcjonowani wróciliśmy na camping.
(bilety wstępu do zamków)
Ponieważ odległości między zamkami nie są wcale małe, kolejne perełki architektury postanowiliśmy zobaczyć z innego miejsca (i perspektywy).
Następnego dnia przenieśliśmy się na camping w okolicy Blois. I znów cztery gwiazdki, co w naszej podróży okazuje się być powoli standardem. Po drodze, z niemałym zdziwieniem przyglądaliśmy się mieszkaniom z oknami włożonymi w skały. W przewodnikach przeczytaliśmy, że to niemal norma dla tego regionu, a obecne mieszkania Troglodytów są w pełni wyposażone w różne dogodności naszej cywilizacji. Po dotarciu do celu tamtego dnia, dzieci - stęsknione za placem zabaw, ruchem i odpoczynkiem od używania nóg w celu sprawienia przyjemności przede wszystkim rodzicom - poczuły się tak, jakby zobaczyły raj na ziemi: ogromny plac zabaw z trampolinami, huśtawkami, karuzelami (na których trzeba było pedałować) oraz dmuchanymi zamkami. Oddaliśmy to popołudnie do dyspozycji dzieci. Dodatkowo okazało się, że wieczór będzie "okraszony" innymi atrakcjami - występami cyrkowców. Oczywiście nie obyło się bez podmycia sceny przez deszcz. Ale wszystko wynagrodził fantastyczny występ. A nam - rodzicom - cudnie było przyglądać się otwartym buziom dzieci i ogromnemu skupieniu malującemu się w ich oczach.
Następnego dnia znowu zwiedzanie. Naszym celem tym razem były: Chambord i Chaverny. Chambord "przeraził" nas swoim ogromem i... ogromem turystów. Zamek wart z pewnością zobaczenia, to taki klejnocik wśród zamków i w związku z tym zapewne przyciąga masę turystów. Z przewodnika wiemy, że jest największy wśród pałaców Loary, ma 440 pomieszczeń, a otacza go 34-kilometrowy mur. Pogoda względna, słonko dopisywało, choć temperaturze powietrza daleko było do letniej. I ostatni na naszej liście - Cheverny. W końcu zostałam usatysfakcjonowana bogato wyposażonymi wnętrzami, gdzie każdy mebelek miał swoje miejsce i miało się wrażenie, że stał tam dokładnie tak samo "set" lat temu. Dziwił dodatkowo fakt, że zamek jest obecnie zamieszkany przez markiza i markizę Vibaye (oczywiście ich apartamenty są zamknięte dla zwiedzających). Powoli zbliżaliśmy się do punktu naszej wytrzymałości zamkowej i postanowiliśmy się przemieścić.
Po burzliwej dyskusji postanowiliśmy ominąć zamek w Blois i Amboise (widzieliśmy go wcześniej z daleka), za to zobaczyliśmy dom Leonarda da Vinci - Clos Luce (gdzie spędził ostatnie lata swojego życia) z ogrodem wyposażonym w naturalnej wielkości urządzeniami jego pomysłu. Tym bardziej, że rok wcześniej udało nam się zobaczyć miejsce, gdzie się urodził. Park był ciekawostką bardziej dla dzieci niż dla nas, ale niesamowicie było pomyśleć, że to co tworzył, w mało zmienionej formie ułatwia dziś życie ludziom w wielu dziedzinach techniki i nauki. Po drodze udało nam się jeszcze zobaczyć Chanonceaux ze wspaniałymi ogrodami i pięknymi arkadami, zbudowanymi na wodzie. Wprawdzie historia zbudowania tych arkad służy jako ostrzeżenie dla małżonków, ale nic nie zmieni faktu, że robią one wrażenie. Na koniec dotarlliśmy do Trimoville, gdzie znajdował się camping miejski. Dobrze, że była bieżąca woda...
Potem dotarliśmy do Montignac w okolicach Lascaux - jaskini z zachowanymi malowidłami z ok. 13 000 lat p.n.e. Aż trudno sobie to wyobrazić, jeśli w ogóle można. Z przewodnika dowiedzieliśmy się, że oryginalna jaskinia, odkryta w 1940r., jest zamknięta dla zwiedzających. Wykonano jej dokładną kopię, z odwzorowaniem fresków, wilgotności i temperatury. Jaskinia nazwana została Lascaux II. Nawet kopia robi ogromne wrażenie. Spaliśmy na malutkim campingu z placem zabaw i basenem, z którego, z racji niskiej temperatury, nie dało się korzystać... :( Miasteczko całe w kwiatach zrobionych z kolorowej folii powieszonych 5 m nad ulicami pomiędzy domami. P. napstrykał też w końcu parę nocnych fotek. W okolicy zobaczyliśmy jeszcze La Roque St. Christophe - naturalną jaskinię o długości 900 metrów, która była bazą do zbudowania osady dla ponad 1000 osób oraz Maison Forte de Reignac - zamek (fort może...) wbudowany w skały. Zadziwiające, że nie ma o nich wzmianki w przewodnikach i nawet po powrocie trudno znaleźć jakieś informacje o tych miejscach w języku polskim. Udało nam się także spojrzeć na miasteczko Les Eyzies-de-Tayac z domami zbudowanymi pod skałami. Jadąc samochodem chłoniemy widoki, by móc potem odtworzyć ich jak najwięcej z pamięci. Akwitania - za mało mamy czasu, by zobaczyć tu wszystko, co chcemy. Przydałyby się co najmniej drugie wakacje.
Następnego dnia planujemy już dostać się nad morze. Niestety ambitny plan znów nie został wykonany ponieważ zatrzymało nas podziwianie Rocamadour (i niesamowicie stresująca przejażdżka serpentynami) - średniowiecznego miasteczka "wklejonego" w skały domami jeden nad drugim oraz jaskini Gouffre de Padirac - z podziemną rzeką, którą nie omieszkaliśmy się przepłynąć i pięknymi komnatami stworzonymi przez naturę (Iga twierdziła, że czuje się jak w podziemnym zamku). Zmęczeni dotarliśmy na bardzo sympatyczny camping w Figeac, gdzie woda była wprawdzie ciepła (no, powiedzmy), za to kąpiel odbyła się w ciemnościach, bo czujnik ruchu ustawiony był z krótkim czasem tylko przy wejściu do łazienek. Czego to nie wymyślą, by letnicy kąpali się jeszcze krócej...
Po słońcu w dniu poprzednim, początek tego dnia "zaskoczył" nas deszczem. Od Sewennów, a właściwie mostu w Milau (nie żałujemy, że pojechaliśmy go zobaczyć) pogoda uległa stopniowej poprawie, by w momencie przybycia na camping o 20.20 osiągnąć temperaturę 19 stopni (a po drodze było nawet 25). Ucieszyliśmy się z tej namiastki lata. Okazało się, że również w nocy (ku naszemu wielkiemu zdziwieniu) temperatura nie spada, co - po naszych przygodach z temperaturą na wakacjach - okazało się bajką :) (w końcu wieczorne spędzanie czasu przed przyczepą...:). Camping La Clos du Rhone na samym cyplu (w Parku Ornitologicznym) okazał się atrakcyjny dla nas tylko z punktu widzenia dostępu do morza. Reszta, po naszych wcześniejszych doświadczeniach, okazała się tylko nieco lepsza niż słaba (tylko wspomnę: brudno, niechlujnie, niesympatycznie, niemiła obsługa), pomimo czterech gwiazdek przy jego nazwie. No i nad morzem - masa ludzi i .... komarów. W związku z wysoką, jak na naszą podróż, temperaturą (23 stopni w cieniu), słoneczną (w miarę) pogodą, zaopatrzeni w środki przeciwkomarowe, spędziliśmy upojne pełne trzy dni na plaży, odpoczywając po trudach podróży.
W końcu przyszło nam pożegnać się z Francją, jej pięknem, bogatą i zmienną kulturą i wyruszyć w drogę powrotną do domu. Piękny dzień był w podróży (gdyby nie godzinny korek w Lyonie), słoneczny, częste postoje (w końcu bez deszczu). Postanowiliśmy spać tak, jak na właścicieli przyczepy przystało - czyli na parkingu po drodze. Dzieci umyte w zlewie na jednym z ostatnich postojów i podróż dokąd nam się uda bez potrzeby spania. Przenocowaliśmy gdzieś na parkingu w Niemczech wśród tirów i szczęściem po obudzeniu za oknem objawił nam się McDonald`s, gdzie mogliśmy zjeść szybkie śniadanko. Niestety dzień przywitał nas chmurami i zimnem, więc z nieco ponurymi minami ruszyliśmy w dalszą drogę.
Na pożegnanie wakacji postanowiliśmy się przespać jeszcze w Niemczech, mając nadzieję na pożegnalną lampkę wina przed przyczepą. Niestety pożegnać się z urlopem musieliśmy w przyczepie, bo na zewnątrz i mokro, i chłodno. Na szczęście camping całkowicie spełnił nasze oczekiwania (jako jedyny w czasie naszej podróży....). Następnego dnia z poczuciem, że należy nam się odpoczynek od urlopu, zajechaliśmy pod nasz dom.
Drogi czytelniku, skoro czytasz to zdanie to znaczy, że dobrnąłeś do końca. Dziękujemy ;-)
PODSUMOWANIE
Przejechaliśmy dokładnie 5900 km
średnie spalanie 9,0 l/100km
samochód 90KM / 240Nm
Tak wygląda nasza trasa:
Dzień
|
Dystans
km
|
Spalanie
l/100 km
|
Odwiedzone miejsca
|
Nocleg
|
|
1
|
590
|
11,3
|
+
|
-
|
Camping Gera w miejscowości Aga (Niemcy)
|
2
|
556
|
11,0
|
+
|
-
|
Camping Mamer w miejscowości Mamer (Luxemburg)
|
3
|
357
|
10,0
|
-/+
|
Luxemburg
|
Camping L`Ile Demoiselle w miejscowości Annet-Sur-Marne (Francja)
|
4
|
166
|
6,0
|
-
|
Fontainebleau
|
|
5
|
28
|
6,5
|
-
|
Disneyland
|
|
6
|
377
|
11,8
|
+
|
Giverny
|
Camping Le Cormoran w miejscowości Ravenoville Plage (Francja)
|
7
|
117
|
6,2
|
_
|
Utah Beach, Omaha Beach
|
|
8
|
354
|
11,6
|
+
|
Mt. St. Michel
|
Camping Port La Vallee w Saint Mathurin sur Loire (Francja)
|
9
|
97
|
6,5
|
-
|
Château de Montgeoffroy, Château de Brissac
|
Camping Val de Loire miejscowość
Les Rosiers sur Loire (Francja)
|
10
|
143
|
5,6
|
-
|
Château de Villandry, Château d'Azay-le-Rideau,
Château d'Ussé
|
|
11
|
167
|
9,2
|
+
|
Rochemenier
(Le Village Troglodytique)
|
Camping La Grande Tortue w miejscowości Candé sur Beuvron (Francja)
|
12
|
73
|
5,6
|
-
|
Château de Chambord,
Château de Cheverny
|
|
13
|
182
|
10,6
|
+
|
Castillo de Clos-Lucé – Amboise
(Parc Leonardo da Vinci),
Château de Chenonceau
|
Camping Le Pré aux Loups – Trimouille (Francja)
|
14
|
187
|
10,2
|
+
|
Montignac – Lascaux,
|
Camping Le Moulin du Bleufond w Montignac (Francja)
|
15
|
111
|
6,0
|
-
|
La Roque St Christophe,
Château de Losse,
Mason forte de Reignac,
Les Eyzies-de-Tayac
|
|
16
|
145
|
10,7
|
+
|
Rocamodour,
Gouffre de Padirac (jaskinie)
|
Camping Les Rives Du Célé w Figeac (Francja)
|
17
|
362
|
10,2
|
+
|
Millau
|
Camping Le Clos Du Rhone w miejscowości Saintes Maries de la Mer (Francja)
|
18
|
-
|
-
|
-
|
Saintes Maries de la Mer
|
|
19
|
-
|
-
|
-
|
||
20
|
-
|
-
|
-
|
||
21
|
767
|
11,3
|
+
|
-
|
Parking w okolicy Herbolzheim (Niemcy)
|
22
|
710
|
10,1
|
+
|
-
|
Camping Natur- und AbenteuerCamping w miejscowości Burk (Niemcy)
|
23
|
411
|
9,7
|
+
|
-
|
SWEET HOME !
|
PS. Zapraszamy do Galerii, gdzie można to wszystko zobaczyć.
Odsłony: 1195