Podróże po Polsce
Polska
Kozienice 2014
Dzień I
Na Kemping KCRiS dojechaliśmy o 21.30 w sam raz, by ustawić przyczepę w wybranym przez nas miejscu
Dzień II
Prognozy pogody nie były zbyt ciekawe, a ponieważ w ten dzień słońce jeszcze świeciło a temperatury były na tyle wysokie, żeby odpocząć pod chmurką, z przyjemnością podążyliśmy w kierunku plaży. Byliśmy mile zaskoczeni infrastrukturą osiedla. Wiele atrakcji dostępnych dla przyjezdnych, m.in. wypożyczalnia rowerków wodnych, korty tenisowe, knajpka, siłownia na wolnym powietrzu. Dzieciaczki na plaży uruchomiły wyobraźnię i zagospodarowały ją wedle swoich upodobań, a my mogliśmy chwilę poleżeć i poleniuchować. Dzięki dostępnej na miejscu knajpce zjedliśmy obiad i popołudnie spędziliśmy przy przyczepce.
Warszawa 2013
Warszawa! Bo przecież trzeba dzieciom pokazać Stolicę. Miało być komfortowo, więc wybór padł na Camping „WOK”. Mały, przytulny placyk z dobrym zapleczem sanitarnym. Towarzystwo międzynarodowe.
Po raz pierwszy w historii naszych przyczepkowych wojaży wzięliśmy rowerki z mocnym postanowieniem ich wykorzystania.
Pogoda dopisała nam w pierwszy i ostatni dzień (czyli było słońce, bo temperatury dalekie od komfortowych). Z sentymentem wspominaliśmy Sandomierz sprzed roku, gdzie słonko ogrzewało powietrze w weekend majowy do 30 st. Celsjusza.
Bielsko Biała 2013
Bielsko? No tak, zawsze przejazdem, zawsze w biegu, nigdy na spokojnie. Tym razem inaczej: Bielsko jako cel.
Camping Pod Dębowcem - niczego sobie, ale znów z rodzaju takich, co zagospodarowane są pod zagranicznego turystę. My takie lubimy też i postanowiliśmy skorzystać.
Rozochoceni wyjazdem do Warszawy z rowerkami i tym razem postanowiliśmy skorzystać z tej opcji. Zjazd do centrum miasta był bajkowy – bo w dół, z powrotem – na camping – jak logika nakazuje – pod górę. Dla mnie koszmar. Ale czego się nie robi dla dowartościowania własnej osoby…
Bielsko okazało się pięknym miastem, rozglądaliśmy się z zaciekawieniem. Atrakcje w postaci bajkowych bohaterów minionej epoki okazały się frajdą dla dzieciaków.
Nasz wyjazd wieńczył spacer na Szyndzielnię. Wprawdzie wyprawa odbyła się pod tytułem „czasem słońce czasem deszcz”, ale – o dziwo – zahartowani w bojach, nie narzekaliśmy, tylko cieszyliśmy się ze wspólnych chwil.
Olza 2012
Tym razem celem podróży miało być jakieś spokojne miejsce, w którym odpoczniemy od zgiełku miasta i licznych turystów. Wybór padł na Olzę.
Paweł znalazł Camping Europa, który nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Ale zaliczał się do tych miejsc, w których im dłużej się było, tym lepiej się czuło, głównie za sprawą właściciela.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że w weekend jest na kempingu organizowany festyn dla górników. Lepiej nie mogliśmy trafić. Bawiliśmy się przednie. Mieliśmy do dyspozycji atrakcje dla dzieci takie jak dmuchane zjeżdżalnie, trampoliny, konkursy (Iga zajęła zaszczytne czwarte miejsce w konkursie rysunkowym, za co zdobyła zestaw do rysowania), a na koniec dnia atrakcję dla rodziców – tańce pod wiatą.
W niedzielę pospacerowaliśmy jeszcze po okolicy i z poczuciem, że mieliśmy super wypad, wróciliśmy do domu.
Sandomierz 2012
Długo zastanawialiśmy się, jaki wybrać kolejny cel podróży, by w pełni wykorzystać ilość wolnych dni, jakie dał nam kalendarz. Postanowiliśmy pojechać do Sandomierza – odwiedzić miasto serialowego Ojca Mateusza (którego nie oglądamy). Wyjechaliśmy dosyć późno, bo o 19.00. Chcieliśmy pojechać około dwóch godzin i znaleźć miejsce na nocleg. Dojechaliśmy do Gacków, na Camping „Loch Ness”. Sympatyczne miejsce, ale jak dla nas, tylko przejazdem. Około południa następnego dnia dotarliśmy do właściwego celu. Camping Browarny bardzo fajny, ale niestety położony przy drodze tranzytowej.
Tego dnia mieliśmy ochotę już tylko odpoczywać z zamiarem popołudniowego spaceru po ulicach miasteczka. Przez cały dzień obserwowaliśmy zaskoczeni, najazd przeróżnej maści kamperów i przyczep w to miejsce. Później mieliśmy okazję stwierdzić, że brać kempingowa, to bardzo mili i przyjaźni sobie ludzie. Nie tylko dzieci miały okazję zawrzeć nowe znajomości, my również.
Żywiec 2011
Na zakończenie sezonu chcieliśmy pojechać gdzieś blisko – wybór padł na jezioro Żywieckie. Nasze małe doświadczenie podpowiadało nam, że nad wodą najłatwiej o fajne miejsce noclegowe. Niestety, życie znów okazało się brutalne. Trafiliśmy na camping „Laguna (C’est la vie)”, który – choć miał swój folklor – to czasy świetności dawno za sobą (lub jak kto woli – przed sobą). Tradycyjnie już wyjechaliśmy po południu.
Następnego dnia obudziliśmy się z pięknym widokiem na jezioro. Z zadowolonymi minami zaczęliśmy dzień. Mieli do nas dojechać nasi Sąsiedzi i spędzić z nami resztę dnia. Razem postanowiliśmy pojechać na Górę Żar. Dla ułatwienia – na szczyt wjechaliśmy kolejką. Na górze zjedliśmy obiadek, zagrzaliśmy ciałka w promieniach wrześniowego słoneczka, dzieci skorzystały z toru saneczkowego i spacerkiem zeszliśmy na parking. Zafascynowani opowieścią o miejscu w pobliżu góry, w którym grawitacja płata figle, postanowiliśmy to sprawdzić sami - doświadczalnie. Uzbrojeni w butelkę, sprawdzaliśmy, czy będzie się toczyć w górę czy w dół. Panowie – w których tkwi duch inżyniera – postanowili doświadczenie poszerzyć o dodatkową zmienną jaką była - w tym wypadku - poziomica. I… tajemnicy nie zdradzimy – bo nie będzie frajdy dla kolejnych odkrywców.
Wolibórz 2011
Kolejna wyprawa - kierunek południowy zachód - Wolibórz. Znów, oszukując trochę czas, wyjechaliśmy po południu, by kolejny dzień zacząć już na miejscu, w wycieczkowym nastroju. Podróż odbyła się z małymi przygodami. Kiedy już zjechaliśmy z autostrady, okazało się, że polskie drogi już nie są takie piękne. Szczególnie, kiedy zapada ciemność i dziur w drogach nie rekompensuje widok za oknem. Gdzieś po drodze, bardziej bliżej celu niż dalej dopadła nas burza. Pierwszy raz mieliśmy okazję omijać gałęzie spadające nam pod koła. Strach jechać i strach się zatrzymać – poziom adrenaliny u nas wszystkich sięgnął zenitu.
Ponieważ przyjechaliśmy już późno w nocy, a gospodarz był na tyle miły, że zostawił nam uchyloną bramę i namiary na "ukryty" klucz otwierający drzwi wejściowe do budynku. To czekało nas jeszcze jedno wyzwanie: po ciemku odszukanie klucza, a potem odszukanie prysznica w Starym Dworze (a mały nie jest) - jak mawia klasyk: prysznic był bezcenny.
Niedzica 2011
Kolejną wyprawę przyczepową zaplanowaliśmy do Niedzicy. Paweł znalazł kemping nad rzeką, obok tamy; celował w miejsce przyjazne dla dzieci.
Wyruszyliśmy w piątek wieczorem, po pracy – chcieliśmy mieć chociaż jeden pełny dzień pobytu. Na twarzach nas wszystkich widoczne były emocje, bo to pierwsza nasza „daleka” podróż z przyczepką. Dojechaliśmy i bardzo zadowoleni z siebie rozstawiliśmy domek na kółkach. Dzieci już spały, więc resztę późnego wieczoru mieliśmy dla siebie. W sobotę przywitał nas słoneczny ranek. Kemping okazał się być sympatycznym miejscem – z placem zabaw dla dzieci, wyremontowanym zapleczem sanitarnym oraz z knajpką, gdzie można było zjeść pyszny obiad, tudzież napić się piwka.
Najbardziej podekscytowane wyprawą były jednak dziewczynki. Na sobotę mieliśmy zaplanowany spływ Dunajcem. Pogoda była wręcz wymarzona. Podjechaliśmy nad przystań, odczekaliśmy swoje „parę” minut i zaczęliśmy spływać. Byliśmy zauroczeni zdolnością naszego Flisaka do opowiadania różnych historii – czasem trudno było odróżnić zmyślone od prawdziwych.